piątek, 31 grudnia 2010

Nowy Rok, nowe wyzwania, nowe projekty - czysta karta :)

I co?
Na podsumowania mi się zebrało.
Kolejny rok mija.
Ale nie czuję się starsza.
Co to, to nie!
Czuję się mądrzejsza o ten rok, w którym tak wiele się wydarzyło i o te dowiadczenia, które mam :)
I jest dobrze.
A będzie jeszcze lepiej, bo nowy, nowiuteńki, wspaniały rok przede mną.

A dzisiaj impreza pod hasłem:

"Kamikadze: wersja Glamour w Mierzwinie, czyli Antulska i Przyjaciele, dużo brokatu i wysokie obcasy"

I tu na dobry początek (żebycie się wczuli w klimat tego co mnie czeka) krótki dialog męskiej części moich Przyjaciół:
(...)
Przyjaciel M: Ty stary, dziewczyny wymyśliły, że impreza będzie glamour, co to w ogóle znaczy?!
Przyjaciel F: Nie wiem...
Przyjaciel M: Nie wiesz, uczyłeś się francuskiego przecież...
Przyjaciel F: No niby tak... jest taka gazeta, widziałem ją kiedyś... ale nie czytałem...
(...) pół godziny później...
Przyjaciel M: Hmm, Glamour to chyba znaczy "zdzirowato"...
(...)

Chyba nie muszę nic dodawać...

Jak już wrócę z tej szalonej imprezy to obiecuję pakiet dialogów świąteczno-noworocznych, bo trochę się tego nazbierało :).

A teraz...
Do siego roku!

Teg życzę Ja, Antulska!

czwartek, 23 grudnia 2010

Ho! Ho! Ho!

Z okazji Świąt Bożego Narodzenia życzę Wam zdrowia, pomyślności, spełnienia marzeń i wielu wyzwań w nadchodzącym roku.
A samych Świąt… w rodzinnej atmosferze - dużo śmiechu, śpiewania kolęd na cały głos, biegania po śniegu, ulepienia bałwana, pysznego grzanego wina w świąteczne wieczory i pocałunków pod jemiołą!

Niech pocztówka mikołajowa przekaże moje życzenia :) :


środa, 22 grudnia 2010

Pisarstwo czy piekarstwo? Oto jest pytanie...

Tak... sezon przedświąteczny trwa... pieczenie, zakupy, stroiki i inne.
Wpadłam w szał przedświąteczny i jakoś nie mogę się z niego wyrwać.

Wczoraj np. był "dzień blondynki".
Nie dość, że wysłałam mojego Ojca po prezent dla Szanownego Brata T. na drugi koniec miasta zupełnie przypadkowo myląc adresy (tym sposobem Ojciec pojechał w złe miejsce i niczego nie załatwił, na szczęście byłam zajęta w pracy i nie mogłam odebrać telefonu kiedy chciał mi moją pomyłkę zakomunikować :)), to jeszcze na stacji benzynowej zrobiłam popis blondynkowatości do kwadratu.
Zaczęło się niewinnie od tego, że podjechałam pod dystrybutor ze złej strony. Wiedziałam o tym, ale chciałam być twarda - małe autko, to dam radę. Ale nie... oczywiście nie udało się zatankować. Musiałam przestawić samochód na drugą stronę. Trudno.
W tym momencie z odsieczą przyszedł pracownik stacji troskliwie pytając:
"A jaką benzynę pani tankuje?". Ponieważ na wlewie mam wielki czerwony napis "diesel", nie miałam wątpliwości, zakomunikowałam to panu i pokazałam napis. Uśmiechnął się pod nosem. No cóż, kobiecie trzeba pomóc.
Ale to nic jeszcze.
Przy płaceniu i dość długiej wymianie zdań na tematy różne z panem kasjerem postanowiłam dokupić jeszcze płyn do mycia szyb.
Po dokonaniu wszystkich płatności zadowolona z siebie, ruszyłam moim zatankowanym autkiem w dalszą podróż po mieście. I tak stojąc w korku już kilka kilometrów dalej zorientowałam się, że oczywiście zapomniałam wziąć ten płyn do szyb ze sobą!
To co wtedy powiedziałam to do publikacji się nie nadaje.
Po załatwieniu wszystkich spraw, które miałam załatwić tego dnia wróciłam na nieszczęsną stację w celu odebrania tego co mi się należało. Mojej butli z płynem do szyb.
Weszłam na stację pewnym krokiem - niestety zdążyła się już zmienić załoga.
A zatem należało włączyć "blondynkę". Podeszłam do kasy. Zaczynamy:
ja: Hmm... Dobry wieczór. Mam taki mały problem. Pewnie mi Pan nie uwierzy, ale kupiłam dzisiaj u Państwa płyn do mycia szyb... i.... zapomniałam go zabrać ze sobą...
Pan ze stacji: Acha... (już na jego twarzy widniał uśmiech)...
ja: I chciałabym go teraz odebrać...
Pan ze stacji: Proszę pani, ale ja nie wiem, czy ja tak mogę pani uwierzyć... (cały czas uśmiech na twarzy)...
ja: Ależ ja rozumiem... ale proszę się nie martwić! Mam przecież paragon! (i w tym momencie otwarłam moją przepastną torbę... szukam, szukam, szukam, SZUKAM... k....)
Wie Pan co... pewnie mi Pan nie uwierzy... ale niestety nie mam paragonu...
Pan ze stacji: Dobrze, uwierzę... (uśmiech od ucha do ucha)
(...)

Tak... no cóż, ten cały dzień i przekraczanie przeze mnie wydawałoby się, że nieprzekraczalnych granic absurdu może podsumować jedno zdanie, które wygłosił Szanowny Brat P. kiedy pierwszy raz zobaczył moją czapkę, w której od 2 dni chodzę do pracy:

"Aga, my dzisiaj do pracy konno jedziemy?!"

sobota, 18 grudnia 2010

Dialogi Rodzinne

Wprowadzenie: Wczoraj wieczorem przyjechało do nas Kuzynostwo, które zrobiło sobie postój we Wrocławiu w trakcie podróży na narty. Tak się składa, że Kuzynostwo to nasza Kuzynka J. i jej mąż Kuzyn K. Są małżeństwem stosunkowo niedługo i mieszkają dosyć daleko dlatego Moi Szanowni Bracia jeszcze do tej pory nie mieli okazji poznać naszego "nowego kuzyna". A zatem wieczór był zapoznawczy, w towarzystwie iście rodzinnym.
Osoby: Rodzice, Kuzynka J., Kuzyn K., Moi Szanowni Bracia, Najlepszy Przyjaciel Mojego Brata R. i ja.
Czas: Mocno wieczorowa pora w piątkowych klimatach.

... pełna entuzjazmu konwersacja, wspierana znamienitymi trunkami, w pewnym momencie, dokładnie nie wiadomo dlaczego zeszła na tematy studniówek i wspomnień z tych imprez. A tak się składa, że Ojciec był osobą pilnującą porządku na studniówce Szanownego Brata P.:
Ojciec: (...) Tak, znaleźliśmy u nich alkohol, z 5 litrów razem było...
Szanowny Brat P.: Tak, spokojnie, to była podpucha, przygotowane specjalnie na konfiskatę, bo przecież wiadomo...
Ojciec: No tak, ale wiecie, ja zabrałem te butelki, a jacyś fanatyczni rodzice chcieli to wylać... A ja na to: "Co?! Jak to?!" No przecież nie mogłem się na to zgodzić!
A Kuzyn K. przysłuchując się spokojnie całej rozmowie wreszcie zapytał:
Kuzyn K.: I co? Zarządziłeś i zgłosiłeś się na komisyjną utylizację?!

No cóż, po takim tekście chyba zasłużył na oficjalne przyjęcie do Rodziny, w której kanony myślenia ewidentnie się chłopak wpisuje...

środa, 15 grudnia 2010

Wielki Brat patrzy, czyli hałabałowe opowieści...

Szanowny Brat P. twierdzi, że jest bohaterem "Truman Show".
Dobre sobie.
Chciałby.
Ja muszę zdementować ten pogląd, co więcej muszę go brutalnie sprowadzić na Ziemię. Znam to z autopsji.
To nie "Truman Show", to "Proces" Kafki.
I tej wersji będę się trzymać.

A tak w ogóle to dzisiaj były przedświąteczne dożynki, a nie normalny dzień.
Jutro dożynkowych gier i zabaw na szczeblu zawodowym ciąg dalszy.

I jeszcze quiz tygodnia:

Jaki jest szczyt "roboczej dożynkowatości":)?
Najpierw myślałam, że wstać o 3.30 nad ranem (w nocy?!) i zająć się sprawami właśnie roboczymi, potem zdecydowanie na pierwsze miejsce wysunęło się poszukiwanie czekoladowych mikołajków, ale myślę, że zakupy służbowe o 22.40 w Tesco pobiły wszystko inne i zdobyły Grand Prix.

Oddalam się zatem, bo moja psychoza obsesyjno-maniakalna pogłębia się z każdą minutą.

p.s. Czy pracoholizm się leczy, czy po prostu podwyżki rekompensują straty mentalne? :):):)

poniedziałek, 13 grudnia 2010

Śnieg, święta i ścięcie...

Szybki poniedziałek. Jak zwykle kalejdoskop wrażeń, emocji i lęków. Wszystko z jingle bells w tle. Moja głowa pęka momentami od nadmiaru zawartości.
A wcale nie o mądrości tu mówię...
Chociaż dzisiaj usłyszałam od kogoś, kto jest dla mnie wielkim autorytetem, że jestem mądra... Traktuję to jako wielki komplement, na który tak naprawdę jeszcze nie zasługuję... (ale mam nadzieję, że kiedyś to się zmieni).

Z faktów z życia moich pierniczków... oprócz tego, że jak się okazało robią całkiem niezłą karierę (czego się nie spodziewałam, ale jest mi niezmiernie miło) to...
[tekst poniżej będzie zawierał drastyczne treści]
jeden z "Ciastków" miał wypadek... czy jak napiszę dekapitacja będzie to wystarczająco dosłowne? Podaruję sobie okoliczności, ale było to straszne...

niedziela, 12 grudnia 2010

10h pierniczenia... i co... ?

Po wczorajszym upojnym wieczorze rodzinnym dzisiaj, nie ma "totamto" i postanowiłam zająć się Misją: Święta.

A zatem od samego rana cała Rodzina została zaangażowana w mniejsze lub większe prace. Wszystko w rytm "Merry Christmas Everyone" Shakina Stevensa (wprowadziłam nawet małe zakłady bukmacherskie, kto z Rodziny jako pierwszy dostanie szału na dźwięki tej piosenki... Po 127 odtworzeniu utworu jako pierwszy warknął na mnie Szanowny Brat T. ).
Głównym zadaniem na dzisiaj było tzw. "pierniczenie". Z moją nieustraszoną Mamą piekłyśmy pierniczki, które potem były precyzyjnie ozdabiane i zapakowane przeze mnie osobiście:).
A najważniejszym składnikiem naszych domowych pierniczków jest szczypta miłości dodana do każdego z nich.

Poniżej dokumentacja fotograficzna:



A teraz oddalę się z godnością na moje legowisko, trochę pokwilę sobie cichutko, a potem umrę ze zmęczenia.

Było miło...

sobota, 11 grudnia 2010

She's like a wind...

To był bardzo dziwny tydzień:) To jedno...

Utwierdzam się w fascynacjach, uczę się, pracuję...

Weekend do tej pory miałam intensywny, dużo zajęć i dużo nauki.

A Ideały upadły.

Kocham moich Rodziców :)
Dzisiejszy wieczór spędzam z nimi. Pijemy wino i wygłupiamy się. Uczę ich życia, czyli korzystać z Youtube'a i Facebooka.
Są zachwyceni.
Słuchają The Beatles (jak Dzieci), są zachwyceni możliwościami Facebooka i "kopalnią wiedzy" Youtube. Chyba tego do tej pory tak w pełni nie doceniałam. Dopiero jak zobaczyłam ich reakcje...
Oni... cieszą się jak dzieci.
Moi Rodzice to moi Przyjaciele, mogę im pokazywać mnóstwo zdjęć, rozmawiać z nimi o wszystkim, i pić z nimi wino...

Kocham ich:)
i dziękuję, że mam takie wspaniałe osoby obok siebie :)

A to kilka muzycznych perełek wyciągniętych z Youtube po wieczorze z Rodziną:



i jeszcze Szanty:



słuchamy też sporo innych perełek, ale Wam oszczędzę :):):)

Poza tym pijemy wino, więc wracam do Rodziny :)

Miłego wieczoru!

wtorek, 7 grudnia 2010

"To będzie dzień w kolorze pomarańczy."*

Tak sobie ostatnio rozmyślam nad różnymi sprawami, kontempluję i znowu przychodzi mi na myśl koncepcja wielu światów**, którą już wcześniej tu opisywałam.

A co jeśli nasze życie przebiega zupełnie inaczej w innych wymiarach?
Codziennie jest setki sytuacji, które mogłyby potoczyć się dla nas zupełnie inaczej.
Codziennie moglibyśmy się stać kimś innym dokonując innych wyborów.
Codziennie mijamy się z osobami, które być może w innej czasoprzestrzeni są nam bliskie, a spotykamy się i przyjaźnimy z osobami, które w innym świecie są obce.
Ta wizja jest niesamowita, intrygująca i pozytywna. To znaczy, że mamy wolny wybór. Że każdy ma prawo decydować o sobie. I decyduje w każdej chwili.
Każdy ma niezbywalne prawo do spędzenia swojego życia w pełni lub zmarnowania go jeśli tylko ma na to ochotę (parafrazując kolejny raz dzisiaj Amelię).

A ja się dzisiaj uśmiecham. Pomimo zmęczenia, zimy i narzekań wszystkich dookoła. Dni są w kolorze pomarańczy i niech takie pozostaną.

* Amelie Poulain, moje alterego:)
** wg kwantowej teorii wielu światów Hugha Everetta III

niedziela, 5 grudnia 2010

PRAWDA Sp. z o.o. - synteza pojęcia i definicja syntezy

Wczoraj poznałam Brzydką Prawdę.
Dosłownie i w przenośni.
Otóż obejrzałam film "The ugly truth" i okazało się, że mam wiele wspólnego z bohaterką tej historii.
Taka jest "brzydka prawda" - i'm a control freak!

A kiedy zwierzałam się z moich trosk (wywołanych nowymi spostrzeżeniami) i cech wspólnych, które odnalazłam u wcześniej wspomnianej bohaterki filmu, Moja Najlepsza Przyjaciółka vel Siostra stwierdziła:
"Ależ oczywiście, że tak jest. Dopiero teraz to zauważyłaś? Jakim cudem?! Przecież MY [w domyśle WSZYSCY, przyp. Autorki ] to wiemy od lat"

Jakim cudem?! Jakim cudem?!

I okazało się, że Brzydka Prawda jest także Prawdą Absolutną.

Plus występuje cała prawda, święta prawda i gówno prawda. Acha! i jeszcze prawda o globalnym ociepleniu.

Bardzo prawdziwy okazał się ten weekend.
Normalnie, autentyk na miarę "gołąbków pokoju" Picassa.

sobota, 4 grudnia 2010

Czy już osiągnęłam dno czy może jeszcze taplam się w mule?

Urlop dobiega końca.

Na szczęście.

Dzisiaj siedziałam pod kocem, w koszulce z bardzo sugestywnym napisem - 'what happens in vegas stays in vegas', jadłam marchewki popijając je kawą i oglądałam "Hannah Montanna The Movie".

Myślicie... Ma dziewczyna sporo na głowie, to musiało w końcu nastąpić...

Myślicie pewnie... Biedaczka... w taki sposób sięgnąć dna...

Ale nie! Wtedy to ja jeszcze taplałam się w mule...

Oficjalnie ogłaszam, że dno osiągnęłam w momencie kiedy film się skończył, a ja doszłam do wniosku, że był całkiem niezły...

I skoro już osiągnęłam to dno, w tak spektakularny i widowiskowy sposób, to mogę się w końcu od niego odbić:)

A dopiero jest sobota!

Cóż, a zatem zabieram się za naukę deklinacji i gotowanie obiadu dla Szanownego Brata P.:)

Obiecuję, nie będzie to nic wymyślnego, a on silny organizm ma. Może przeżyje.

piątek, 3 grudnia 2010

Prawdy absolutne, czyli kiedy nie wiesz o czymś o czym wiedzą wszyscy ludzie na planecie...

Czasami zdarza mi się, że dowiaduję się o czymś... co jest prawdą absolutną.
Jest to dla mnie oczywiście szok, bo mam wrażenie, że dowiaduję się o tym jako ostatnia osoba na planecie.
Oczywiście wiedzą o tym wszyscy... oprócz mnie.
I nie mówię o prawdach w stylu praw fizyki, ale o rzeczach naprawdę ważnych typu - najskuteczniejszą metodą zabicia zombie jest obcięcie mu głowy.

Chyba Rodzice mnie jednak nie kochali...

Ostatnie mroźne dni wykończyły mój akumulator samochodowy. Usłyszałam od wszystkich mężczyzn, z którymi na ten temat rozmawiałam, że akumulator w takich temperaturach należy wymontować z samochodu i zabierać do domu na noc... [???]
Człowiek uczy się jak widać całe życie, ja jestem zmotoryzowana od dobrych kilku lat, ale NIGDY, ale to nigdy nie słyszałam by ktokolwiek zabierał akumulator do domu na noc w zimowe wieczory... oprócz mojego brata, ale on ma zardzewiały złom, który tylko z przyzwyczajenia nazywamy samochodem (ciężko zakwalifikować go do jakiejkolwiek innej kategorii), więc uznawałam to do tej pory za ekscentryczne wygłupy!
A jednak...
Jak mogła mi taka sprawa umknąć?!
Nagle WSZYSCY stosują tę metodę, cały świat wie o tym oprócz mnie...

Nowa pora roku, nowe wyzwania.

czwartek, 2 grudnia 2010

Kości zostały rzucone, czyli Pensjonarka w akcji...

A ja się biorę do pracy...

Urlop trwa, a ja zbieram siły na następne pracowite miesiące. Pracowite pod wieloma względami.

W mojej pracy etatowej jest sporo spraw, przecież ją uwielbiam. I w sumie nie mogę się doczekać powrotu.

Uczę się nowego języka, studiuję i uczę się żyć. A tego też sporo.

Ale dzisiaj w trakcie spotkania z moją Przyjaciółką AMK doszłyśmy do wniosku, że trzeba się rozwijać. No cóż... czekolada pozytywnie wpływa na moje szare komórki (może nie jest ich już wiele, ale za to są efektywne!). I powstał...
Nowy projekt.
Nowe wyzwanie.
Nowe doświadczenie.

Zostałam dzisiaj określona jako polska Carrie Bradshaw... a jak mówią: "Noblesse oblige", więc teraz kolej na mnie!

WY mi w tym pomożecie, nie myślcie sobie, bo przecież to wszystko dla WAS.

Szczegóły... no cóż, jest ich dużo, dlatego powoli będę odkrywała karty...
Zacznę od małego rebrandingu (jak to się fachowo nazywa), w końcu mam już PRowca:).

Reszta w rękach Czytelników, którzy chcą mnie czytać.
W rękach przyszłych mentorów, sponsorów i fanów.
W rękach Boga.

A zatem do dzieła. Pensjonarka wkracza do akcji.

Na nowy rok, nowe wyzwania!

wtorek, 30 listopada 2010

Winter in the City

Zima nastała w pełni. A ja nie mam opon zimowych.

Poza tym jestem na urlopie, co wzbudziło wiele kontrowersji i wczoraj po prostu coś pękło. Stresy sięgnęły zenitu. Wyłączyłam telefon (pierwszy raz od kilku miesięcy...), miałam dość wszystkiego.

Dzisiaj dzień był zabiegany. Bardzo.

A teraz... spędzam zimę w mieście, czyli ja, butelka wina i sushi...

Czasami po prostu potrzebny jest reset:)!

poniedziałek, 29 listopada 2010

Dialogi Rodzinne

Wprowadzenie:
Wolna chata, siedzimy z Szanownym Bratem P. przy śniadaniu, Szanowny Brat T. jeszcze śpi. Rozmowa krąży wokół szeroko pojętej sztuki fotografii:

(...)
ja: Widzisz, ja chcę znaleźć takiego fotografa, który zrobi mi wspaniałe zdjęcia. Takie, na których faktycznie będę wyglądała lepiej niż w rzeczywistości...
Szanowny Brat P.: To ty nie potrzebujesz fotografa tylko speca od efektów specjalnych...

no comments

niedziela, 28 listopada 2010

Bezsenność...

Jestem na urlopie.

To oficjalne. Właśnie przeżywam etap bezsenności. Ciągle myśli kłębią mi się wokół pracy. Poza ogarnęło mnie lenistwo i obojętność. W takim razie dzisiaj leniwie i obojętnie planuję spędzić niedzielę.
Najwyraźniej organizm woła o... lenistwo i obojętność z mojej strony.

A ponieważ jestem w ten weekend niczym Kevin - home alone, lenistwo i obojętność zapewnią mi obiad w postaci lodów waniliowych (żeby się do mroźnej atmosfery dostosować:)).

No to miłego dnia:)!

czwartek, 25 listopada 2010

"Panuję nad sytuacją" powiedziała Pensjonarka...

...stojąc po kolana w książkach, papierach i butach, z kubkiem kawy z cynamonem w dłoni i kłębkiem nieogarniętych myśli w głowie.

Tak było dzisiaj.
Czy ja panuję nad sytuacją? Zdecydowanie tak (to wersja oficjalna), a mała dygresja jest taka, że jakieś 37 minut temu przestałam nad nią panować (ale lepiej nie będę dopuszczała do siebie tej wersji).

W sumie mam ochotę się położyć i przespać najbliższe dni. O!

I przeżywam permanentny i paniczny strach przed pójściem na urlop.
Co ja będę robić przez tydzień? No co?

wtorek, 23 listopada 2010

Kryzys w dwudziestym szóstym wieku...

Normalnie mam zaćmienie...

Niemoc twórczą...

Kojarzycie taki serial, w którym główny bohater tępo wpatruje się w migający na ekranie komputera kursor i cierpi na permanentny brak natchnienia?
Mam prawie tak samo, ale jak to mówią prawie robi różnicę... zdecydowanie mniej piję, nie mam kokainy, nie mam przypadkowych panienek (czy tam facetów) w szczególności zapoznawanych w sklepie i nie jeżdżę porsche (nawet zdezelowanym)... ogólnie moja rzeczywistość wypada zdecydowanie słabiej, ale brak natchnienia jest problemem uniwersalnym.

Moim usprawiedliwieniem natomiast jest to, że milczenie jest złotem, ale w rzeczywistości to bull shit!

Dlatego pomilczę, napiję się i pokontempluję...

niedziela, 21 listopada 2010

Dewiacja ku świętości* i najsamotniejsza dziewczyna na świecie...

Chciałabym żeby doba była dłuższa... ciągle brakuje mi czasu na różne drobiazgi... i nie tylko.

Brakuje mi moich przyjaciół. Są blisko, ale daleko. Też gdzieś pędzą. Praca, kariera, imprezy, romanse i związki. Sama mam wyrzuty sumienia, że nie poświęcam im wystarczająco dużo czasu, a egoistycznie tęsknię za nimi i jestem uparta.

Weekend minął znowu za szybko. Szkoła. Codzienne zmartwienia. Rodzinne obowiązki. Wolontariat.
Ale nie narzekam. Cieszę się z tego co mam.

Dzisiejszy niedzielny sprint trochę mnie zmęczył. Ale lubię takie wyczerpanie, kiedy wiem, że skutek jest pozytywny.

Chociaż zdarzają się chwile słabości to dzisiaj muzykoterapia mi pomaga:



Spokojnego popołudnia życzę, a sama kieruję się w stronę Maciejówki:)
Muszę się trochę wyciszyć.


* by Andrju The Pilot

sobota, 20 listopada 2010

Sobota... a ja...

Weekendowy Dyżurny Kierowca Rodzinny, zwany potocznie w kręgach familijnych "frajerem", to dzisiaj jestem JA.

No cóż... każdemu może się przytrafić wyciągnięcie tej najkrótszej słomki...

czwartek, 18 listopada 2010

Irish Polish Dialogues | NEW!

T: Don't you think that men are afraid of you?
A: Me? Why?
T: Just look at you... your look, your work, your education... everything... They're just afraid!
A: So what? I don't care about them. Finally I'm looking for Han Solo and he is the brave one!

środa, 17 listopada 2010

Cytat tygodnia

"Ja to chcę tak normalnie... poznać dziewczynę, zakochać się... a na tej SYMPATII to się tylko na bzykanie umawiają!"*

* by Pablo's Friend


Czasami prawda jest naprawdę zaskoczeniem;p

wtorek, 16 listopada 2010

BitterSweetSymphony

Pobudka. Litery składane w słowa. Miętowa pasta do zębów. Słowa składane w zdania. Kawa z mlekiem. Rozsądek zmieszany z deszczem. Sztuczne światło. Dźwięk smsa. Kawa z cynamonem. Migający kursor. Plan dnia. Oczekiwanie. Chwała Ojczyźnie. Ukłucie w sercu. Bezsilność. Śmiech. Zmiany. Analiza rzeczywistości. Samotność w tłumie. Muzykoterapia. Pozory. Popkulturalny absurd. Supernaturalna doba.



Bez logiki.
Bez końca.
Bez liku.

Amen.

niedziela, 14 listopada 2010

Słowo na Niedzielę:)

Pogoda dopisuje. Jestem zachwycona. Łykam łapczywie każdy promień Słońca i ciepłe powietrze, które stwarza zupełnie nielistopadową aurę.

Spaceruję i korzystam z tego co jest.

Wczoraj byłam z moimi Przyjaciółmi na koncercie. Muzyki Gospel w dodatku. Jechaliśmy zupełnie nie wiedząc czego się spodziewać, wróciliśmy z radością wypisaną na twarzach i w sercu.
Jest pięknie, wszystko trwa:)

I trochę muzyki na ten piękny dzień:



Wspaniali Myslo!

sobota, 13 listopada 2010

In Good Company...

Zawsze mawiam:

"Samotna kobieta w wielkim mieście musi sobie radzić"

I zawsze sobie radzę.
Ostatnio usłyszałam szczere słowa, pełne troski:

"Mam nadzieję, że w końcu będzie Ci źle samej to będziesz chciała faktycznie coś zmienić".
Nie były to złośliwe słowa, wręcz przeciwnie.
I dały mi do myślenia. Dziękuję.

Ciągłe powtarzanie jakiegoś zdania sprawia, że zaczyna się w to wierzyć, a z czasem jest to stan faktyczny.

Prawda stara jak świat.

I w moim przypadku także się potwierdziła.

A ja mam już tego dość.
Dość nijakości, bylejakości i niezdecydowania, dość wymuszonych relacji, bladych i jałowych, które po pewnym czasie po prostu znikają...

Nie chcę, nie zgadzam się i tolerować nie mam zamiaru.

Od dzisiaj już tylko jak w tytule:)

środa, 10 listopada 2010

Stałość w uczuciach, czyli lepiej niczego nie planować:)

Ale dzisiaj miałam plany...

W końcu środa, to się nagle z wiadomych przyczyn weekendowo zaczęło robić.

Plan był prosty - po intensywnych 2 dniach dzień miał być spokojny, wyluzowany i przeznaczony na zaległości. Oczywiście już o 9:07 wiedziałam, że mój plan będzie mocno zmodyfikowany. Trochę się wszystko obsunęło, ale za to towarzysko się wieczorem zrobiło, zarówno w aspekcie planowanym jak i spontanicznym:)

a teraz zasłużone 1Q84, rozdział po rozdziale:)

wtorek, 9 listopada 2010

Pytanie retoryczne

"Musisz sobie zadać jedno zajebiście, ale to zajebiście ważne pytanie: co lubisz w życiu robić? A potem zacznij to robić.." *

Czemu jak mówię, że uwielbiam moją pracę ludzie patrzą na mnie jakbym oszalała?
Pytam się, czemu?



* "Chłopaki nie płaczą"

poniedziałek, 8 listopada 2010

Kości zostały rzucone...

Wróciłam do wieku przedszkolnego... znowu uczę się pisać, a wcale nie jest to łatwe... Momentami zabawne, ale ogólnie bardzo trudne... Ale postanowiłam i zdania nie zmienię.
Kości zostały rzucone.

AГНЕШКA AНТУЛЬСКA

tego się dzisiaj nauczyłam i powiem Wam, że to zupełnie inna osoba jest.

p.s. mam nadzieję, że alfabet wordowski mnie nie oszukał:)

niedziela, 7 listopada 2010

"Panna Bloga zaniedbujesz"*

Adrenalina była.
Prędkość była.
Obiad był.
Deser był.

Niedziela fajna była.

Jak ja lubię ten dzień!

Miłego wieczoru:)


* by Moja Najlepsza Przyjaciółka vel Siostra

sobota, 6 listopada 2010

Między słowami... czy kosmos nie może czasami zwolnić?

Kolejny tydzień minął zanim jeszcze na dobre się rozkręcił.
Było tradycyjnie - szybko, pracowicie, było trochę smutku i trochę radości, jak to w życiu bywa.
Spotkałam kilku dobrych przyjaciół, wypiłam cudowną kawę, śmiałam się z drobiazgów, przeczytałam książkę, pracuję ciężko nad moim trudnym charakterem, szlifuję warsztat kabaretowy opowiadając dowcipy, dążyłam do samounicestwienia mojego żołądka popijając szaszłyki kawą i zajadając to wszystko słonecznikiem, nie szukam miłości mojego życia, obejrzałam świetny film, zjadłam najlepsze ciasto świata w wykonaniu mojej Mamy i dostałam propozycję wiosennego lotu "Antkiem" czego oczywiście nie mogę się doczekać. Przecież mi nie trzeba 2 razy powtarzać:)
A jutro mój ulubiony dzień tygodnia, który rozpocznę słuszną dawką adrenaliny w samochodowym wydaniu:)... a to będzie dopiero początek:)

wtorek, 2 listopada 2010

Dialogi Rodzinne

Wprowadzenie: Długi weekend, siedzę z Rodzicami przy śniadaniu, jest luźna atmosfera, czuć, że jest to wolny dzień. Ojciec opowiada o swojej ostatniej wizycie w Aquaparku (ostatnio jest tam stałym bywalcem… i już wiemy dlaczego... :)):

Ojciec: (...) w a saunach super, sporo tego tam jest, ale 90% mężczyzn.
ja: no wiesz, jednak kobiety trochę się krępują, przecież tam chodzi się nago, a poza tym kobiety mają wtorki tylko dla siebie...
Ojciec: Oj, krępują się? Ostatnio jak byłem w saunie leżała tam taka dziewczyna, zupełnie bez skrępowania... A teraz przynajmniej wiem jaki sposób depilacji jest teraz modny, hehehe...
Mama: ??? (lekko się uśmiechnęła...)
A Ojciec nie skojarzył sytuacji, w której się znalazł (i przede wszystkim towarzystwa i kontynuował swoje opowieści...):
Ojciec: Depilacja a la wieże Eiffla... serio...
Mama: (coraz bardziej rozbawiona całą sytuacją) Tak? A czy Ty przypadkiem nie masz problemów z ostrością widzenia bez okularów? Czyżby to był cud…?

Chociaż raz to nie ja zaliczyłam Największą Wpadkę Tygodnia:)

niedziela, 31 października 2010

Dialogi Rodzinne

Wprowadzenie: dzisiaj był wspaniały dzień. Zostałam zabrana na wycieczkę do ZOO oraz do kina. W kinie byłam z rodzeństwem (nie tylko moim:)), a do ZOO zabrali mnie moi ulubieni Koledzy W. i M. Kolega W. zadzwonił wczoraj i oznajmił - "Aguś, zabieramy Cię jutro do ZOO". Kiedy skończyłam rozmowę, uradowana zbiegłam na dół, żeby podzielić się nowiną. W kuchni zastałam Mamę i Szanownego Brata T.:
ja: Ale super!!! Cudownie! Jutro idę do ZOO, hurrraaa!
Mama: Do ZOO? A z kim się wybierasz?
ja: Jak to z kim? Z moimi ulubionymi Kolegami W. i M.
Mama: Jak miło z ich strony...
ja: Miło?! Oni są cudowni, uwielbiam ich...
Na to Szanowny Brat T. tradycyjnie zachowując stoiki spokój i absolutną powagę -
Szanowny Brat T.: To najlepiej niech Ciebie adoptują. Wtedy będziecie wszyscy szczęśliwi, a ja się nie będę martwił, że nie masz męża. Będziesz adoptowanym dzieckiem...
ja: ???

Podsumowując - Szanowny Brat T. martwi się o mnie... że nie mam męża... jakie to wzruszające... :)
pewnie martwi się tylko dlatego, że nie zapowiada się, żebym jakiegokolwiek miała i tym sposobem jeszcze trochę będziemy razem mieszkać, ale ja wolę tak na to nie patrzeć:):):)

piątek, 29 października 2010

Znaczy się... weekend, panie Sierżancie:) dolce farniente i nic innego tym razem!

A weekend po szalonym tygodniu to coś wspaniałego.
To będzie chwila wytchnienia, ale tylko chwila, jak to zwykle u mnie bywa.
Z wiadomości lokalnych - jestem zapracowana, a co za tym idzie trochę nudna.
Trudno.
Mi tam dobrze.
A teraz planistycznie w telegraficznym skrócie - mój samochód ma własne życie, rodzeństwo proponuje halołinowy łykend z horrorem, ja mam słowiańskie zapędy, a na 1 listopada, żeby tradycji stało się zadość, szykuje się u mnie w domu rodzinna "biba".
Czy mogę coś jeszcze dodać?
"Parcie na szkło" z rozkładówką w Playboy'u na czele i marchewkowe obsesje kulinarne. Acha. I jeszcze testowanie nowych kieliszków do wina.
Czy to będzie fajny weekend? Się pytam. czy będzie ciekawy? Jasne, że tak:)

czwartek, 28 października 2010

List do Kobiet

Kiedy kilka miesięcy pisałam Bajkę o Księżniczce byłam szczęśliwą, zakochaną kobietą. Wiedziałam, że wsadzili nas w gówno po uszy z tym cholernym księciem z bajki, miałam jednak świadomość, że jestem szczęściarą i ja swojego księcia spotkałam.
Minęło kilka miesięcy i mogę sobie zaśpiewać: Żoną miałam być, miał być ślub i wesele też...
Żoną nie jestem, ślubu nie było, wesela tym bardziej. Jak się okazało, mój Książę grał w dwóch bajkach jednocześnie i ruchał na boku inną księżniczkę. Przykre, ale prawdziwe.
Teraz piszę list do Kobiet i.... jestem jeszcze bardziej szczęśliwą kobietą. Zrozumiałam, że można budzić się z uśmiechem i radością nawet wtedy, kiedy obok leży poduszka. Zrozumiałam, że to nie związek sprawia, że nasze życie jest lepsze, bardziej wartościowe. To my nim kierujemy i to od nas i naszego podejścia zależy, w jakim nastroju będziemy zaczynać i kończyć dzień. Nie uzależniajmy naszego życia od mężczyzn. Oczywiście, cudownie być w związku, cudownie kochać, być kochaną. Ale to nie jedyna rzecz, która może wnieś słońce w nasze życie.
Zostałam porzucona po ponad trzech lata, po oświadczynach, po wielu godzinach rozmów o małżeństwie, dzieciach i domku na przedmieściach. Mogłabym teraz wylewać morze łez, nie wychodzić z domu i mówić, że moje życie legło w gruzach. Jasne, coś się skończyło. Jednocześnie jednak dało to początek nowemu etapowi. Teraz rozumiem, ile radości dają zakupy i wydawanie pieniędzy, ile satysfakcji daje praca, robienie kariery, jak wartościowe jest wyjście z Przyjaciółkami do spa, leżenie w glinie i picie wina. Jest szczęśliwa. I nawet nie muszę tego sobie powtarzać codziennie rano stojąc przed lustrem. Nie muszę, ponieważ tak właśnie czuję. Każdego dnia, w każdej godzinie i minucie.
Jestem szczęśliwa, bo jestem kobietą, która nie ma faceta. I celowo nie napisałam "mimo, że nie mam faceta". Bo to nie facet jest źródłem szczęście, ale Ty sama. I Ty. I Ty również.
Jesteś wspaniałą, wartościową i cudowną kobietą. I nigdy nie pozwól, żeby jakiś dupek to zmienił.

Ania

środa, 20 października 2010

Degustacja, atestacja i konfrontacja

Dzisiejszy dzień, po kilku leniwych, chorowitych dniach ostatniego tygodnia był zdecydowanie bardzo intensywny. I reszta tygodnia też taka będzie.
No cóż.
Takie życie.
Tytuł mówi sam za siebie, takie były główne elementy z dzisiaj.
Plus szalony kierowca, na którego trafiłam wracając. Opowiadał mi o tym, że on wcale nie musi spać, potrafi wytrzymać kilkadziesiąt godzin bez snu, a po nocy za kółkiem jedzie np. na narty. Imaginujcie sytuację. Jadę z kierowcą, on opowiada, że prawie nie sypia. Ja powoli zasłaniam się moją torbą i podkulam nogi. A on w pewnym momencie mówi mocno podniesionym głosem: "Bo ja nie wiem co to zmęczenie!!!".
Uh... a ja wiem. Zastanawiałam się tylko, dosyć logicznie i rzeczowo, w którą lampę po drodze uderzymy. Na szczęście udało mi się wysiąść:)
A jutro na tapecie AFF i już się nie mogę doczekać:)
W weekend zajęcia i to dwustronnie intensywne. Niektórzy wiedzą o co chodzi, a reszta może się domyślić.

p.s. dlaczego wszyscy chcą mnie swatać? Czy ja mam w sobie jakąś, widoczną dla wszystkich oprócz mnie, desperację, czy może po prostu jest to potraktowane w kategoriach dobrej zabawy? ke?

poniedziałek, 18 października 2010

Ludzie listy piszą...

Drodzy Czytelnicy!

Ciężka praca od poniedziałku popłaca:)

Pamiętacie naszą szaloną zabawę w Dni Otwarte?

A zatem nadszedł czas na reedycję:) Tak, tak dokładnie, oddaję moje cacuszko, moje dzieciątko, moje blogątko w Wasze ręce.
Ale chyba mnie znacie, nie może być za łatwo, zatem żeby nie było nudno, w tym sezonie proponuję zabawę w "LISTY DO PENSJONARKI" (Jak są "listy do redakcji", to mogą chyba być też do Pensjonarki, hę:)?).
Dlatego piszcie do mnie na adres pensyonarka@gmail.com , a w ramach dni otwartych będę publikowała Wasze epistoły. Piszcie co chcecie, jak chcecie i kiedy chcecie. Piszcie oficjalnie i anonimowo, krótko i zwięźle, opisowo lub konkretnie.

Zaczynamy. Macie tradycyjnie 1 tydzień do dyspozycji.

Bez zahamowań.
Bez cenzury.
Bez limitu kilometrów.

Bez przesady:)

Z wyrazami szacunku,

Pensjonarka

niedziela, 17 października 2010

Historie Rodzinne i nie tylko...

Znowu milczałam, bo podobno milczenie jest złotem...

A tak na serio to najpierw miałam dużo pracy, potem trochę spraw zwaliło mi się na głowę i wcale nie było zabawnie, a od wczoraj dogorywam na "przeziębienie grypopodobne" cokolwiek to jest:)

Może, aby dodać dramatyzmu ostatnim wydarzeniom przytoczę historię rodzinną z ostatnich dni.
Pogoda jaka jest każdy widzi, jak co roku nadszedł tzw. sezon grzewczy. U mnie w domu zwykle jest tak, że Rodzice nas "hartują".
Polega to na tym, że nie uruchamiają ogrzewania dopóki nie zrobi się zimno. Bardzo zimno. A ostatnio było zimno...
Jaki był tego efekt?
W domu 16 stopni, Moi Szanowni Bracia chodzili w koszulkach z krótkim rękawem (tradycyjnie... ich domowy strój), Rodzice, no cóż trochę normalniej ubrani, ale z nimi jest inaczej - Ojciec ma spory zapas kilogramów, a Mama to naprawdę twarda kobitka. W nocy - Szanowni Bracia praktycznie przez cały rok sypiają przy otwartych oknach, Rodzice śpią z naszymi kotkami, a zatem to zawsze 4 ciałka w jednym łóżku.
A ja? No cóż ostatnio spałam w czapce...

I ja się jeszcze zastanawiam dlaczego faszeruję się lekami...

niedziela, 3 października 2010

Panna Pensjonarka w Krainie Oz

I to z najukochańszą Siostrą.

Ostatnio sporo się działo, a ponieważ były to głównie nudne sprawy naukowe postanowiłam milczeć. Weekend był mocno naukowy - w końcu zaczął się rok akademicki i wraz z nim moje super hiper trudne studia podyplomowe (pytam się od kilku dni - po co się w to z własnej woli wpakowałam?! i nadal nie mogę znaleźć odpowiedzi:)).

Oprócz mojego naukowego nudziarstwa, które, o zgrozo!, jest dla mnie interesujące i postaram się Was oszczędzać nie wspominając o nim zbyt często, wczoraj wieczorem wylądowałam w Krainie Oz. Dosłownie i w przenośni.
Byłam na spektaklu w Teatrze Capitol - "Czarnoksiężnik z Krainy Oz". Ukłony dla twórców. Było wspaniałe. Polecam.

Potem z moją Siostrą vel Moją Najlepszą Przyjaciółką urządziłyśmy sobie mały rajd po mieście Wrocławiu w myśl idei przewodniej z Krainy Oz... znaczy, że do domu się próbowałyśmy dostać. Tylko taką objazdówką.
W ten sposób przeżyłam surrealistyczny i humorystyczny wieczór, który zdecydowanie wpisuje się w trend... "o tym będziemy opowiadać naszym wnukom".
Była kolacja - szampan z butelki (zapakowanej w papierową torebkę) i batonik idąc po Świdnickiej, potem kilka dziwnych miejsc, które odwiedziłyśmy, kilka spotkań z ludźmi, których znamy, z nieznajomymi, z ludźmi, których chciałybyśmy poznać i z takimi, których lepiej nie znać. Był quest z nagrodą główną w postaci pirackiej flagi. Mężczyźni komplementowali moje rajstopy (za moich czasów komplementowało się nogi...). Było zdziwienie taksówkarza... "Co tak wcześnie do domu?" i nasza odpowiedź : "W tym wieku to już się o tej porze wraca"(przyp. autora - szczególnie jak imprezę zaczyna się o 17:)).

Obserwacje z wieczoru są zatrważające:
Coraz młodsze dzieciaki wpuszczają do knajp. Po kilku zaczepkach byłam już na skraju histerii, a zatem potencjalnych zaczepiających pytałam czy chodzili do gimnazjum. Wszyscy chodzili.
Zaszczytne pierwsze miejsce antypodrywu wieczoru zdobył w moim prywatnym rankingu osobnik, któremu na potrzeby opisu sytuacji przydzielę ksywkę... "Gimnazjalista"
Gimnazjalista: To co porabiasz?
ja: (litości, to już nie macie lepszych pomysłów)... pracuję...
Gimnazjalista: Tak, fajnie, ja studiuję jeszcze...
ja: (już jestem na skraju roześmiania się, ale myślę, dam mu szansę, może chłopak miał ciężkie przeżycia i po prostu coś tam zawalił, zresztą widać, że się stresuje) a chodziłeś do gimnazjum?
Gimnazjalista: (spoglądając na mnie jakbym była niedorozwinięta) no tak... skoro jestem na studiach to musiałem skończyć podstawówkę, gimnazjum, a potem liceum, no nie?

w tym momencie zabrałam drinka i oddaliłam się... O Boże! On był w gimnazjum... nawet gorzej... on nawet nie wiedział, że była inna możliwość.

Potem już nie chciało mi się "umilać" sobie czasu pogawędkami. Mówiłam każdemu wstępnie zainteresowanemu, że jestem mężatką pokazując pierścionek.

Też dobrze.

Zwieńczeniem wieczoru były najlepsze kanapki na świecie z sosem barbecue o 3 nad ranem w kuchni w domu moich Rodziców.

Rano, kiedy opisywałyśmy przy śniadaniu wszystkie nasze przygody poprzedniego wieczoru, usłyszałyśmy od mojej Mamy -
Mama: Czy Wy nie możecie w końcu dorosnąć?
My: Możemy, ale po co?!

:)
Miłej niedzieli!

sobota, 25 września 2010

Są takie dni...

...kiedy mam po prostu głupawkę. Być może po stresującym tygodniu i dużej ilości pracy jestem po prostu podatna na wszelkie tego typu reakcje.
Ewidentnym katalizatorem był pomysł Szanownego Brata T., który uznał, że powinnam zostać posłem, w sensie do Parlamentu wstąpić... taką małą incepcję zastosował.
I przeszło... Umarł w butach. Chcę zostać politykiem. Wybrałam już partię, nawet poważnie analizuję zmianę nazwiska (mężatki są bardziej wiarygodne) lub przyjęcie pseudonimu artystycznego. Już siebie widzę w ławach poselskich, analizującą najważniejsze problemy naszego kraju, walczącą o sprawiedliwość i lepszą przyszłość dla moich wyborców... a potem z moim wykształceniem i życiorysem zostaję europosłanką. A po drodze... wizyta w Dzień Dobry TVN (co tam jedna, będę ulubienicą porannej telewizji z moją słodką buźką). Już widzę te zajawki - "młodzi i zdolni w polityce", "Antulska w Parlamencie!"
ach to będzie spektakularne... Magda Mołek zapyta mnie jak to wszystko udało mi się osiągnąć, a ja na to - "to wszystko zawdzięczam moim Rodzicom, bez nich nie byłabym osobą, którą jestem teraz... a mój piękny, biały uśmiech zawdzięczam klinice Stomadent"
Oczywiście mi dużo nie potrzeba, szczególnie, że dzisiaj na fali sukcesu chcę zostać wspaniałym wykładowcą i prowadzić wykłady w audytorium w budynku D na naszym miejscowym Wydziale Prawa (jak już zostanę europosłanką to zadzwoni do mnie sam Rektor z prośbą o prowadzenie wykładów, a salę to będę mogła sobie wybrać). Imaginuję... ja, taka malutka na katedrze, a przede mną 450 osób i wszystkie mnie słuchają (bo boją się egzaminu, hahaha).
Już się normalnie nie mogę doczekać, szczególnie tego występu w DDTVN.

wtorek, 21 września 2010

Dialogi Rodzinne

Wprowadzenie: leniwy sobotni poranek, mi i mojej Rodzinie zebrało się na rozmowy o życiu...
Osoby: Mama, Ojciec, Szanowny Brat P., Szanowny Brat T. i ja.

ja (do Szanownego Brata P.): Słyszałam, że na imprezę służbową się wybierasz.
Szanowny Brat P.: Taaa... a co mam wybór? Dostałem polecenie służbowe:)
ja: Słusznie!
Mama: Tylko Ty mi tam uważaj, nie nadużywaj trunków...
Szanowny Brat P.: Taaa...
Mama: Ja nie żartuję... wiesz ile komórek mózgowych się niszczy?
Szanowny Brat P.: Pewnie sporo.
ja: A to ja muszę ich mieć niesamowicie dużo...

I wiecie co zrobiła Rodzina?! Ryknęła śmiechem... na akord...

niedziela, 19 września 2010

Dzisiaj było intensywnie:)

Dzień w górach, moich ukochanych Karkonoszach. Dopiero jak stanęłam na Skalnym Stole i spojrzałam na widoki to zrozumiałam jak bardzo mi tego brakowało.
Czy też macie wrażenie, że w nawale codzienności umyka nam często to, co najważniejsze, gdzieś tam zasłonięte przez jakiś bezsensowny pęd za "niewiadomoczym" po "niewiadomoco".

Więc mówię STOP. Przynajmniej raz na jakiś czas, w taką wspaniałą niedzielę jak ta.

sobota, 18 września 2010

piątek, 17 września 2010

weekend, psze państwa, weekend się zaczął!

Normalnie wykrzyczałabym "yupi!!! hurrraaa!!! wolne!!!"
Ale dzisiaj jestem poważna, przepracowana i zmęczona po całym tygodniu.
Chyba wydoroślałam. Zdecydowanie wydoroślałam. Ten weekend będzie leniwy i spokojny.
Dzisiaj spotykam się z moją przyjaciółką - Mistrzynią Ciętej Riposty i idziemy do kina. Tak, zgadza się. Do kina. Na kulturalny film. A potem na lampkę wina lub drinka. Jednego. Będziemy rozmawiały o sztuce i poezji, życiu i całej reszcie.
To będzie spokojny, wspaniały wieczór.
Weekend.
Czas dla siebie.

czwartek, 16 września 2010

chciałam tylko zaznaczyć, że moja forma jest równa minus jeden...

Ale mam dzień na zdrobienia.
Tak się złożyło, że dzisiaj w pracy od pewnej poważnej instytucji dostałam "fakturkę" (taki był tytuł maila, a może powinnam powiedzieć "mailika").
Po tym już się posypało. Piłam herbatkę dla rodzinki - minutkę z malinkami, przerwy miałam tylko chwileczkę, żeby załatwić malutką sprawkę, na lanczyk zjadłam jogurcik, na siłowni miałam na sobie (a)dresik.
No to idę odpocząć troszeczkę:)

środa, 15 września 2010

Dzień pod hasłem: "Rzeczy niemożliwe załatwiam od ręki, cudotwórcą bywam weekendowo"

Tak właśnie było.
Mnóstwo pracy i wyzwań. I mimo tego, że w pewnym momencie chciało mi się krzyczeć to przeżyłam ten kolejny dzień i mogę się położyć spać z czystym sumieniem. A co:)

I było w ogóle surrealistycznie jak codziennie ostatnio. Chyba ten 26 r.ż. mi jednak służy:)

Zapraszam na moment spokojnego luzu tego wieczoru:



ukradzione od Pana P.

:)

poniedziałek, 13 września 2010

Dialogi Rodzinne

... czyli My psychopaci, trzymamy się razem.

Wprowadzenie - po ciężkim weekendzie z moją Siostrą vel Moją Najlepszą Przyjaciółką osiągałyśmy dno (żeby było od czego się odbić) za pomocą szampana, paluszków, filmu o ataku zombie i kinder czekolady. Było trudno, walka nierówna, a świat tradycyjnie okrutny.

Siostra: Aga, mogę podłączyć tu ładowarkę?
ja (milczę, tępym, pustym wzrokiem rozglądam się po pokoju, komórki mózgowe, aż skwierczą z wysiłku, praktycznie czuję ból egzystencjalny szukając rady na zaistniałą sytuację... odpowiadam): k...wa, nie mam bladego pojęcia o czym Ty mówisz...

niedziela, 12 września 2010

Bardzo długie urodziny:)

To jest cudowny weekend.

Co prawda dzisiaj jesteśmy (ja i moje wykończone weekendem rodzeństwo - Moja Najlepsza Przyjaciółka vel Siostra, Szanowny Brat P., Szanowny Brat T.) "w zwolnionym tempie", jakbyśmy zostali nagrani przez porąbanego reżysera ukrytą kamerą i odtwarzani, z sadystyczną satysfakcją i precyzją, klatka po klatce przy montażu surrealistycznej produkcji, a dialogi rodzinne są niepowtarzalne i nie trzymają się jakichkolwiek zasad logiki, jest wspaniale!

Dzisiaj dopuszczalne są literówki- w słowach, w zdaniach i w prawach fizyki.

Mój Szanowny Brat P. tradycyjnie stwierdził, że "już nigdy nie tknie alkoholu". Poszedł dalej mówiąc:
Szanowny Brat P.: Już dawno się tak źle nie czułem, chyba ostatni raz po szkoleniu firmowym tak było.
ja: Ej, to szkolenie miałeś w zeszłym tygodniu...
Szanowny Brat P.: No przecież mówię, że dawno...

Szanowny Brat T. zachowuje strategiczne milczenie, dla naszego i własnego dobra, bo nawet jego trafiła przypadłość dnia drugiego.

Dzisiaj wszystko dozwolone.

Nasza cudowna Mama zrobiła nam zupę ogórkową.
Nasze cudowne kuzynostwo rozjechało się po świecie.
A my siedzimy w ogrodzie i korzystamy z pięknego dnia.

Dzisiaj nie będę oryginalna, ani spostrzegawcza.
Dzisiaj zajmę się rzeczami, które moje skołatane jestestwo jest w stanie przyjąć bez wielkiego uszczerbku na zdrowiu moim i zdrowej psychice mojego otoczenia.
Zatem idę czytać erotykę dla nastolatków, czyli romansy o wampirach.

Wszystkim obecnym i przytomnym na imprezie dziękuję, obecnym-nieprzytomnym dziękuję jeszcze bardziej.
Dziękuję tym, którzy byli tylko chwilę i tym najwytrwalszym, którzy jeszcze zwiedzali ze mną miasto, a raczej jego nocno-poranną wersję.

Do następnego, Misie:)

sobota, 11 września 2010

Weekend rozpoczęłam imprezą służbową:)

To było dziwne.
Open bar, cały tłum ludzi, których nie znam, a ja w tym wszystkim trochę się zagubiłam, taki samotny wilk w miejskiej dżungli, potem zagubiłam torebkę, a potem wszystko odnalazłam i ze szpilkami w dłoni wróciłam do domu (pierwszy raz zdarzyło mi się wrócić na boso:). Reszta - tajemnica zawodowa:)

Cudnie. Pierwsza impreza służbowa za mną.

Dobrze zaczęłam weekend.

A dzisiaj MOJE URODZINY. JUPI:)

czwartek, 9 września 2010

Przed urodzinami, czyli zjazd rodzinny, długie rozmowy o życiu i weekend pełen alkoholu

W niedzielę będę pisała bajkę o tym jak Panna Pensjonarka wylądowała w krainie wódką i innymi używkami płynącej...

A dzisiaj jeszcze rzeczywistość.
Do jutra, do 12. Potem czeka na mnie ta wspaniała kraina... :)

środa, 8 września 2010

Znowu sny i takie tam...

Dzisiaj miałam koszmar. Bardzo realistyczny. Śniło mi się, że Szanowny Brat P. umarł...
obudziłam się po 3 w nocy zlana potem, nie mogłam już spać...
Opowiedziałam mu mój sen kiedy jechaliśmy do pracy samochodem i otrzymałam podsumowanie -
Szanowny Brat P.: Aga, a ty nie wiesz, że sny tłumaczy się odwrotnie!
ja: no niby tak...
Szanowny Brat P.: No widzisz! Będziesz mnie miała na głowie do końca życia.

W sumie ma rację.
A ja mam sporo pracy, trochę stresów, jak zwykle przeżywam kryzys przed-urodzinowy. Czuję się staro, szukam oznak mijania kolejnego roku (oczywiście oficjalnie przecież to są 25 urodziny) i nie mam absolutnie nic przygotowane na sobotnią imprezę. Absolutnie nic. I nawet nie mam kiedy tego przygotować.


I jeszcze organizacyjnie:
Sobota, g. 22, Klub Pulp Fiction, obecność obowiązkowa.
Czy Wrocław jest na to gotowy? Może tak, bo ja z pewnością jeszcze nie:)

sobota, 4 września 2010

Sen o Warszawie

(...) szłyśmy z Panną AMK po Starówce, nagle z jednej z bram wybiegła Moja Najlepsza Przyjaciółka, przywitałyśmy się, wyściskałyśmy i weszłyśmy w bramę. Tam ukazał mi się cały ciąg małych knajpek, wszędzie było pełno ludzi, pijących i śmiejących się, grała muzyka. Moja Najlepsza Przyjaciółka złapała mnie za rękę i powiedziała - musisz poznać tyle osób. Chodziłyśmy między grupkami znajomych, Moja Najlepsza Przyjaciółka przedstawiała wszystkim mnie i Pannę AMK, witałyśmy się, piłyśmy alkohol i bujałyśmy się w rytm muzyki. Zaraz potem ruszyliśmy (większą grupą), mijając warszawską Palmę w stronę jakiegoś innego klubu. Weszłyśmy do kolejnej bramy, tam przeszłyśmy przez "bramkarzy", zostałyśmy opieczętowane i weszłyśmy do kamienicy, gdzie było mnóstwo ludzi, ściany były kolorowo wymalowane, wszędzie leżał gruz i połamane meble, na każdym piętrze była impreza, migały światła, było głośno, w każdym mieszkaniu, w każdym pokoju było sporo ludzi, w jednym z mijanych przez nas pomieszczeń był np. kącik poetycki albo regularna dyskoteka, były też kółka dyskusyjne i jedno kółko jedzenia niezdrowych rzeczy...
Później jeszcze witałam się z różnymi ludźmi, rozmawiałam, tańczyłam, znalazłam się ponownie w małej knajpce gdzie paliłam sheeshę, potem taksówka, oświetlona żółtym światłem Warszawa migała za oknami, plac Bankowy, Femina, Aleja Solidarności...

Obudziłam się...

Na nadgarstku znalazłam rozmazaną pieczątkę z klubu 5-10-15.

Tym razem to nie był sen:)

czwartek, 2 września 2010

Sen o Apokalipsie

Miałam sen o inwazji zombie. Tylko nie były to takie zwykłe zombie. Wyglądali normalnie, zachowywali się spokojnie, aż tu nagle, ni stąd ni zowąd… atak agresji.
Niekontrolowany. Nieprzewidywalny. Nieokiełznany.

Siedziałam w samochodzie, wyjeżdżałam z terenu Szpitala, nagle zamiast za kierownicą, znalazłam się na miejscu pasażera. Ktoś inny prowadził. Nie widziałam twarzy, ale czułam się bezpiecznie. Z przeciwnej strony samochody poruszały się bardzo powoli, jadąc jeden za drugim. Zauważyłam, że pomimo tego, że robi się ciemno w żadnym z samochodów nie ma zapalonych świateł. Wtedy wiedziałam, że coś jest nie tak i najprawdopodobniej jest to inwazja zombie. Powoli, bardzo delikatnie poczułam niepokój. Zaczęliśmy rozmawiać. Nie wiedzieliśmy, kto już jest zainfekowany, ale mógł to być każdy, łącznie z nami. Musieliśmy dojechać do Mieszkania. Nagle znalazłam się na korytarzu w jakimś budynku, był to akademik. Nic na to w sumie nie wskazywało, ale ja to wiedziałam. Musiałam znaleźć Pokój, w którym byli Wszyscy Moi Przyjaciele, bo tam było bezpieczne miejsce. Szłam po korytarzu, a przede mną szedł spokojnie mężczyzna z siekierą. Nie wiedziałam czy jest jednym z nich, ale wiedziałam, że jeśli już jest chory w każdej chwili może mnie zaatakować dlatego musiałam iść powoli i spokojnie, nie zwracając niczyjej uwagi na siebie. Potem dotarłam do Pokoju-Mieszkania. Wiedziałam, że nawet kiedy ktoś jest chory to mogę czuć się Tu bezpiecznie, położyłam się na kanapie. A co jeśli jest już za późno, co wtedy kiedy ja jestem już chora i stałam się w tym momencie śmiertelnym zagrożeniem dla najbliższych. Co wtedy?

Obudziłam się. Czy ktoś się dziwi moim atakom paniki? Ja owszem.

Jestem przemęczona, jutro jadę do Warszawy.
Tam odpocznę i napiję się.
Dużo.

niedziela, 29 sierpnia 2010

Fanklub Panny A.

W ten weekend byłam na ślubie i chociaż kartki z kalendarza przeskakują w tempie serii z karabinu maszynowego nadal tego typu ceremonie mnie wzruszają.

A mądre rzeczy mówiono podczas uroczystości to i moje serduszko zostało poruszone i utwierdzone w moim romantycznym postrzeganiu rzeczywistości (stop! ja przecież realistką jestem:)).
A dzisiaj dla uspokojenia, przy niedzieli trochę wolniej:

środa, 25 sierpnia 2010

Złotych myśli ciąg dalszy...

Podsłuchane w związku ze zbliżającym się ślubem Koleżanki M.:

"Chodziliśmy nie szukając się, ale wiedząc, że chodzimy po to, żeby się znaleźć"
Julio Cortazar


Nic dodać, nic ująć:)

wtorek, 24 sierpnia 2010

Złote myśli

"Fill each other's cup but drink not from one cup,
Give one another of your bread but eat not from the same loaf.
Sing and dance together and be joyous, but let each one of you be alone,
Even as the strings of a lute are alone though they quiver with the same music."

The Prophet by Kahlil Gibran

niedziela, 22 sierpnia 2010

Całkowicie leniwa niedziela

Chociaż jestem na nogach od samego rana, cały dzień się lenię - tak się złożyło, że do domu wróciłam tuż przed 5 rano, po wręcz surrealistycznym wieczorze i nocy w mieście. Tak... bo nocna eskapada miała mnóstwo ciekawych elementów - było martini z oliwką, malinowy tort, wpływy wschodnie, fryzura a la uderzenie pioruna, nocne spacery, podglądacze, pocałunki, negocjacje pod "Daytoną", gra w butelkę, absolutnie szczere wyznania, rajd taksówkowy i wiele drobiazgów, które wywoływały uśmiech na mojej twarzy.
To była świetna noc.

I z tej okazji nic nie robię.
Nic oznacza czytanie, jedzenie i oglądanie.
Lubię nic nie robić:)

sobota, 21 sierpnia 2010

Życie jest snem

Miałam sen.

Byłam w jakimś bliżej nieokreślonym centrum handlowym, chciałam kupić torebkę, pani ekspedientka zaproponowała mi podcięcie grzywki, zdecydowałam się na wizytę u dentysty... Po chwili podszedł do mnie jakiś bliżej nieokreślony mężczyzna, wyznał, że kocha mnie nad życie od pierwszego wejrzenia po czym pocałował mnie w usta, wtedy przed oczami przemknęło mi całe jego życie, z wszystkimi radościami, smutkami i mroczną tajemnicą. Okazało się, że jest seryjnym mordercą-kanibalem i teraz ja znam jego prawdziwą tożsamość, zaczęłam uciekać, w międzyczasie postanowiłam zadzwonić po pomoc i radę do Mojej Najlepszej Przyjaciółki, która poradziła mi, że najlepszą formą ucieczki w takiej sytuacji jest odlecieć... dzięki czerwonym balonikom napełnionym helem. Radę uznałam za doskonałą i tak odfrunęłam. Za chwilę znalazłam się na ulicy, w okolicach placu Bema, tam miałam pójść do jakiegoś sklepu, idąc w jego stronę spotkałam Moją Najlepszą Przyjaciółkę i jakąś bliżej nieokreśloną kobietą, zdradziły mi one tajemnicę, aby nie mówić o krześle, które nagle pojawiło się obok mnie, bliżej nieokreślonej siostrze, bliżej nieokreślonej kobiety towarzyszącej Mojej Najlepszej Przyjaciółce, bo będę komplikacje... potem jeszcze coś do mnie mówiły, ale już nic nie słyszałam, bo na krawężniku zobaczyłam siedzącego Przyjaciela F., który strasznie płakał i jadł marchewki... Postanowiłam podejść do niego i zapytać co się stało...
i wtedy się obudziłam.

Podsumowanie moich Rodziców: oglądasz za dużo TV.
Ciekawe co by Freud o tym pomyślał...

piątek, 20 sierpnia 2010

Hej Śląsk...

Tak...
z cyklu zdobywanie nowych doświadczeń życiowych - byłam na meczu WSK Śląsk - Legia Warszawa. Mimo, że przegraliśmy, warto było.

Było ciekawie.

Początek - tłumy próbują dostać się na stadion, kibice skandują "WKS Śląsk!!!", w powietrzu czuć zjednoczenie dusz i nadmiar testosteronu, otoczenie jest mocno zielone... jest klimat.
Wchodzimy na stadion (znaczy to nasze małe skupisko krzesełek wokół boiska, szczytnie tak nazywane:)), powiewają flagi, kibice śpiewają, klną, są groźni i uroczo klimatyczni w tej całej złości. Słyszę komentarz Kibica P. (który zabrał mnie na ten mecz i podsumował, że mam potencjał na kolejne, mecze i ustawki:)) - "Aguś, idziemy na początek, będziemy obok Legionistów, jak będzie rozróba to właśnie tam!". To mnie jeszcze bardziej wkręca w klimat i odpowiednio nastraja.
Jestem zachwycona.
Oglądam samoloty, w tłumie, na stadionie.
Kibicuję.
Obserwuję.
Chwytam moment.
Mam szalik.
Jest super.

To był mecz.

wtorek, 17 sierpnia 2010

Jestem oazą spokoju na p...dolonej tafli jeziora

Wszyscy, którzy wiedzą o co chodzi, wiedzą o co chodzi...

A ja sobie śpiewam i nic sobie z rzeczywistości nie robię:)

acha i kupuję różowy berecik:):):)

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Szaleńcze szaleństwo szalonej Pensjonarki...

Wprowadzenie: pora kolacji, Mama szykuje jedzenie, Ojciec podjada przy stole, Szanowny Brat T. stoi spokojnie przy czajniku czekając na zagotowanie wody, ja leżę to na narożniku kuchennym, to na stole, zmęczona po siłowni... i najwyraźniej próbuję zwrócić na siebie uwagę...

Monolog Panny Pensjonarki:

"Aaa, to straszne, będę musiała zrezygnować z jakiś zajęć sportowych od października, bo chcę zacząć taki kurs... (Rodzina nadal zajęta swoimi sprawami)... aaa w tym domu nikt mnie nie słucha!!! I wcale nie musicie, mam to gdzieś! (Rodzina zachowuje strategiczne milczenie) Wyprowadzę się zobaczycie i codziennie będę tutaj siedziała...aaaa a pranie to z pewnością będę tu robiła, bo mnie nie stać na pralkę! (nawet nie próbują dyskutować...) O! Ale Was to nic nie obchodzi, a ja mam to gdzieś... iiiiiiii nie chcę być dorosła, chcę wrócić do podstawówki... Tatusiu, umiesz zrobić taką czapkę z gazety, jak do malowania mieszkań? (Ojciec spokojnie kiwnął głową, obserwując mnie z politowaniem)... Tatusiu, ja chcę taką czapkę! (Ojciec wziął gazetę, złożył dla mnie czapkę)... Ale cudowna, jak wyglądam? Lepiej na malarza czy na Napoleona? Ja chcę do podstawówki... chlip, chlip..."

Co kupno mieszkania robi z człowiekiem... degrengolada...

sobota, 14 sierpnia 2010

Kocham ten stan... cisza i ja:)

Znowu jestem wolną kobietą, rodzina wyniosła się na wakacje.
A wieczorem... kolacja ze znajomymi, już nie mogę się doczekać:)
Tradycyjnie będzie intensywnie:)

wtorek, 10 sierpnia 2010

Wtorek czyli poniedziałek, poniedziałek czyli wtorek?

Dzisiaj zaczęłam ciężki tydzień w pracy.
W ciągu pierwszych 15 minut dnia roboczego zdążyłam oblać się kawą i kontuzjować sobie kolano (a raczej je dobić po basenowej kontuzji z niedzieli). I niech mi ktoś powie, że praca biurwy jest bezpieczna... co to, to nie:)

A popołudnie, w rodzinnym gronie, spontanicznie i przypadkowo, bo miało być inaczej a zrobiło się po swojemu i źle nie będzie, narzekać nie mam zamiaru, ale niech moc będzie ze mną:)

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

sobota, 7 sierpnia 2010

Tydzień ciężkiej pracy a w weekend koniec świata w moskiewskim metrze w 2033 r. i Kasia i Tomek w tv

Po bardzo zapracowanym tygodniu...

relaksuję się w domu...

Hasłem przewodnim jest "NIE PRZESZKADZAĆ"

Oglądam seriale, czytam "Metro 2033" i odpoczywam we własnym towarzystwie (rodzina częściowo w górach, częściowo na mieście).

Złota myśl:
"Bo kobiety to potrzebują takich bardziej zdecydowanych mężczyzn"*

p.s. moje życie robi się coraz mniej zabawne - czy to prawda, że o kobietach "wolnych" po 25 r.ż. myśli się podobnie jak o wolnych facetach po 35 r.ż. tzn. "no fajna, ale czemu jest sama? co jest z nią nie tak?!"
to mnie w sumie bawi:):):)

Ostatnio brałam udział w takiej konwersacji (zresztą z facetem):
K: Ty? sama?! to niemożliwe żeby taka dziewczyna była sama...
ja: A jednak...
K: no, ale...
ja: taka prawda, no cóż... no bo znasz jakiś porządnych facetów?
K: no w sumie nie...
ja: no właśnie:)

To tyle z moich osobistych refleksji... a teraz zamilknę, miłego wieczoru:)

"Kasia i Tomek" tv series

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

czy to czeski film czy jestem staroświecka?

Jestem staroświecka.
Jestem staromodna.
Jestem konserwatystką.
Prawda boli?
Nie jest źle.
W końcu potrafić określić własną tożsamość to już coś.

A "Incepcja" była suuuper:)

sobota, 31 lipca 2010

Przemyślenia sobotnie a raczej przedimprezowe...

Wprowadzenie:
leżę na kanapie przed tv, obok moim Rodzice oglądają kabaret, a ja psychicznie przygotowuję się do wieczornego wyjścia...
ja: Mamo... możesz mnie jutro obudzić rano i wyciągnąć do kościoła?
Mama: Tak, ok...
ja: Wiesz, bo tak myślę, że jak jutro będzie kazanie o sierpniowej abstynencji to zdecydowanie bardziej odniesie ono skutek, bardziej realistycznie i wręcz dogłębnie doświadczę tych słów... na kacu...

To się nazywa weekendowa gorączka... tak:) jestem szalona i wszyscy mi to mówią!

Weekend zaczął się czynem społecznym. Nie będę Was zanudzała łzawą historią o podrzuconych szczeniakach, bo było właśnie łzawo, ale skończyło się dobrze. Dwie puchate kulki znalazły dom (z moją pomocą również:)) w ciągu kilku godzin. Aż na sercu robi się lepiej kiedy widzę, że jest pełno dobrych, wspaniałych ludzi wokół mnie:)!
A dzisiaj... tradycyjnie poranny trening, ale żyję już gorączką sobotniej nocy:)
Bo dzisiaj będę królową Manany:)
ENH trwa, jest świetnie, Phillippe Mora dalej absolutnie genialny, niestety nie udało mi się zobaczyć jego 5 filmu wyświetlanego na festiwalu - "Pogardy i Uprzedzenia", a zatem będę musiała zdobyć ten okaz:)

"- Co to za miasto?
- Sydney w Australii.
- To ja byłem przez te wszystkie lata w Australii? To dlatego wszystko wyglądało inaczej... a myślałem, że to przez wódę"*

I jak tu go nie kochać?!

* Kapitan Niezwyciężony w "Powrocie Kapitana Niezwyciężonego" P. Mora

piątek, 30 lipca 2010

Kiedy rodzeństwo mailuje...

Wprowadzenie:
Ostatnio dostałam maila od Szanownego Brata P. Tak się składa, że pracujemy w tym samym budynku i mój Szanowny Brat P. coś sobie przypomniał:).

A treść była taka:

"Tytuł: HELP

Masz może 4 PLN pożyczyć?;]
P..... A.....
Analityk ds. windykacji"


hahahahahahahahah

wtorek, 27 lipca 2010

Zmęczenie sięgnęło zenitu... czy to wtorek czy pora na wakacje?:)

Era Nowe Horyzonty trwa...
wczoraj Skowyt 3, bomba a nie film (znaczy się dla inteligentnej widowni z poczuciem humoru i znaczną dozą skrzywionego spojrzenia na otaczającą rzeczywistość, acha:)).
Jutro kolejny film Phillippe'a Mora, zaczynam coraz bardziej lubić tego reżysera. Weekend w towarzystwie jego twórczości może doprowadzić do uzależnienia od środków uspokajających, ale czego się nie robi dla sztuki.

A dzisiaj... może to pogoda, może zwykłe lenistwo a może chęć na coś słodkiego i chwilę przerwy, ale jestem zwyczajnie zmęczona.
Tak.
Mi też się to zdarza.
Nic ambitnego z siebie dzisiaj nie wykrzesam.
Mogę się co najwyżej wysilić na jakąś więź emocjonalną i intelektualną z osobami, które mają ochotę mieć dzisiaj ze mną do czynienia. Jednakże przy dzisiejszym stanie umysłu i możliwości składania faktów w tempie ślimaka po walium mogę się wysilić na takowe więzi najwyżej telepatyczne:)

A zatem...

Czyżby wieczór z lampką wina i komedią romantyczną?
Tak, wieczór z lampką wina i komedią romantyczną:)

niedziela, 25 lipca 2010

Perfect Weekend

Weekend właśnie dobiega do końca... luz, blues w niebie sama dziury, jak to kiedyś się mawiało...

A wieczór pod znakiem klasyki gatunku, dla znawców gatunku.

Oglądam horror "Skowyt" ponieważ jako fanka kinematografii czynnie uczestniczę w festiwalu Era Nowe Horyzonty a jutro wybieram się na "Skowyt 3: Torbacze", będzie nieźle:)

Wracam zatem do mojej prywatnej projekcji:)

sobota, 24 lipca 2010

Perfect Day

Najpierw siłownia, potem sauna, masaż, wizyta u fryzjera a popołudnie we własnym towarzystwie:)

A wieczór - ideał - piwo, niezdrowe przekąski i PlayStation:)

Jest dobrze, a to dopiero sobota:)

piątek, 23 lipca 2010

Na dobry początek weekendu

"- Zabłądziliśmy do strefy o wysokim indeksie magicznym. Nie pytaj, w jaki sposób. Dawno temu ktoś musiał tu generować naprawdę silne pole magiczne, a teraz odczuwamy efekty wtórne.
- Właśnie - zgodził się przechodzący obok krzaczek"*

*by Pratchett, Terry Pratchett...

czwartek, 22 lipca 2010

Horror a nie tydzień...

Tydzień zaczęłam od "Predatorów", dzisiaj zaliczyłam "Freddy'ego"... miało być strasznie a było jak zwykle - banda dwudziestolatków grająca ograniczone umysłowo amerykańskie nastolatki ścigane przez ich koszmar z dzieciństwa, który mści się... za kilka wypadków z przeszłości... Kończ waść wstydu oszczędź!
Poza tym jest upalnie...
A dzisiaj wystartowała Era Nowe Horyzonty i wybieram się, wybieram... w końcu nawet ja się muszę czasami "odchamić" :)
A propos właśnie tego festiwalu - dzisiaj w pracy rozmawialiśmy o tym, że się rozpoczął i padło pytanie:
"Aga a masz już jakieś filmy wybrane? Do obejrzenia, coś godnego polecenia?"
Poczułam się taka doceniona kiedy usłyszałam to pytanie i jako znawca kina, za jakiego się uważam, nie mogłam odpowiedzieć inaczej niż szczerze:
"Tak, wybieram się na Skowyt 3"
Szczerość, aż do bólu... mina rozmówcy - bezcenna.
I mówicie co chcecie, ja właśnie się na Skowyt wybieram!

wtorek, 20 lipca 2010

Złote myśli

"Zarówno w kobietach jak i w mężczyznach istnieje jakiś pierwiastek wieprzowiny. Wszyscy jesteśmy trochę świniami"*


* szczyt możliwości intelektualnych Antulskiej w tym tygodniu, idę spać po ściankowych ekscesach:)

poniedziałek, 19 lipca 2010

Weekend był, ale się zmył...

Czy po raz kolejny muszę wspominać, że rzeczywistość, szczególnie w poniedziałek rano jest zbyt okrutna na trzeźwo?
Zdecydowanie jest to prawda, ale ten tydzień przyjmuję na klatę:)
Przynajmniej nie jest już tak gorrrąco, do tego jest co robić, rodzina wraca z wojaży (co prawda na chwilę, ale tęsknię już za misiami).
Czy słyszeliście w radiu taką reklamę jednego z operatorów telefonicznych z dentystą w roli głównej i najgorszym na świecie dźwiękiem w tle? Normalnie wbiła mi się do podświadomości i wywierciła w niej jakąś dziurę…
to powinno być zakazane, szczególnie w poniedziałki…
W ogóle sporo rzeczy powinno być zakazane w poniedziałki np. korki, głupie teksty w radiu (takie skończenie głupie w stylu – „3 godziny szukałam samochodu na parkingu”, wtf?), samochody powinny mieć zakaz kończenia benzyny w poniedziałek rano (wizyta na stacji benzynowej przed 8 w pn to dla mnie tortura), ludzie powinni mieć zakaz narzekania na początek tygodnia (powinni cieszyć się jeszcze z weekendowego odpoczynku) i powinien być oficjalny zakaz wykonywania „rzeczy, które czasami trzeba zrobić” (np. wizyta w banku, czy na poczcie) w poniedziałki rano (znowu prawo Murphy’ego, bo po kilku dniach zwlekania deadline zwykle przychodzi w pn rano… o! ironio!)
Dobra wracam do okrutnej rzeczywistości i idę na kawę:)
Ciao:)

niedziela, 18 lipca 2010

Weekend z książką, oczekiwaniem na deszcz, mało wymagającymi serialami i piwem bezalkoholowym:)

Po piątkowym upalnym wieczorze postanowiłam, że więcej nie piję... przynajmniej takie było postanowienie na sobotę... i nawet się udało:)
I w końcu doczekaliśmy się deszczu. W sobotę straciłam zdolność myślenia - w ogóle, z powodu temperatury. Po południu byłam już tak zdesperowana, że stałam na tarasie patrząc na powoli zbierające się chmury i błagając o deszcz.
Dzisiaj jest idealnie. Żeby to uczcić spędzam leniwe, niedzielne popołudnie z książką i świeżym powietrzem.
Jest dobrze:)

piątek, 16 lipca 2010

upał, słońce i alergia, czyli lato wg Antulskiej

Stało się... jednak jestem uczulona na słońce. Zatem w tym roku będę promowała bladość niczym wampirzyca, w okularach a la Audrey i kapeluszu z wielkim rondem. A co... jak szaleć, to szaleć:)
Poza tym z powodu upałów odczuwam ogólne przeciążenie i to nawet widać po braku wpisów...
Do tego zostałam sama na wrocławskich włościach... seniorzy na wakacjach, juniorzy na wakacjach, z powodu upałów nawet kuzyni się ewakuowali...
A zatem dzisiejszy wieczór spędzam z osobą, którą kocham najbardziej na świecie... i z dwoma kotami (bo jakoś nie chciały nigdzie jechać...)-bo czasami dobrze jest porozmawiać z kimś inteligentnym... i tak przy zimnym białym winie rozmyślam nad życiem, wszechświatem i całą resztą.

A później może na moich przedmieściach pojawi się Moja Najlepsza Przyjaciółka i dołączy do mojej prywatnej imprezowni... :)

Miłego wieczoru Misie:)

piątek, 9 lipca 2010

Wszystko trwa...

Uczulenie trwa. Stop.
Nerwica natręctw postępuje. Stop.
Zaburzenia motoryczno-psychiczne bez zmian (stały wysoki poziom). Stop.
Szykuję się na finał Mistrzostw. Stop.
Na trzeźwo. Stop.

środa, 7 lipca 2010

Szaleństwo sięga zenitu, czyli pospieszne notatki podczas meczu półfinałowego...

Miotając się pomiędzy lekarstwami, które najwyraźniej powodują, że jestem na książkowym "haju", meczem półfinałowym w wersji bezalkoholowej, smsami od przyjaciółki, samodiagnozowaniem się za pomocą wszechwiedzących gugli i dyskusjami na temat mojej przemiany w jaszczurkę z coraz większą liczbą rodzeństwa...

kibicuję...

wtorek, 6 lipca 2010

Mecze, wuwuzele, facebook i szmatławe bestsellery...

Podobno zmieniam się w jaszczurkę... tak moje wybitnie upierdliwe uczulenie na truskawki określił Szanowny Brat P. Robi teraz karierę w pewnej korporacji to nagle taki wygadany się zrobił...
Do tego oglądam mecze... W końcu półfinał, nie? ...myślę nad remontem (na blogu oczywiście, bo o tym prawdziwym remoncie nie mogę myśleć wieczorami, później mam koszmary)... faszeruję się wapnem i tabletkami na alergię, które powodują mnóstwo środków ubocznych (zwanych ładnie działaniami niepożądanymi) i co mnie na ulotce urzekło - "nie powinny powodować upośledzeń. W przypadku wystąpienia upośledzeń zalecana jest konsultacja z lekarzem". Ale najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie można tych świństw łączyć z alkoholem... aczkolwiek młodsza część Rodziny twierdzi, że to przesada i mogę spróbować... Akurat, nie ze mną te numery, Bruner.
WTF?
czym oni porządnych ludzi faszerują?
i niech mi ktoś powie, że u mnie wszystko ok, to w pysk strzelę, jak słowo daję... Najlepszemu Przyjacielowi Mojego Brata R. bo on zwykle na takie przygody jest chętny...;p

Bez planu życie to cały mój plan...

I'm just wondering if this whole thing is better on the phone.

You're so much better on the phone.

Maybe we should never face each other again.

I enjoyed this.

poniedziałek, 28 czerwca 2010

Dialogi Rodzinne

Wprowadzenie: niedzielne popołudnie, siedzimy w pełnym składzie rodzinnym w domu, pełen luz, dobre jedzenie, jest upał a zatem również nasze stroje są odpowiednie do sytuacji. Ja miałam wtedy na sobie nową tunikę, w etniczne wzory...

Szanowny Brat P.: RPA, hę?
ja: Że co?
Szanowny Brat P.: No wyglądasz jakbyś z buszu uciekła!
ja: Ale o co chodzi? O moją tunikę?
Szanowny Brat P.: No domyśl się, albo idź już karmić te małpy... Jak można coś takiego ubrać?!
ja: ?!


A mówią, że faceci nie zwracają na takie rzeczy uwagi... Mówią, ale jak zwykle się mylą;p

"A teraz idziemy na jednego..."

Ledwo przeżyłam... Krakus zafundował mi przedweselnego questa z kupowanie garnituru, walką z systemem bankowym i korkami na drogach. A wesele... dałam radę, jakoś mi ten Kraków niestraszny, a ostrzegali, ostrzegali:)

Poza tym reszta weekendu była równie intensywna - był piknik lotniczy (nazwany lekceważąco "piknikiem pilota" przez Mistrzynię Ciętej Riposty), wreszcie był spektakl w Teatrze Polskim "Prezydentki" na zakończenie weekendu (całkiem, całkiem, a szłam na to z bardzo negatywnym nastawieniem), finisz to mecz u mojego przyjaciela F. a raczej jego końcówka (też dobrze, ostatecznie wynik jest najważniejszy, resztę w skrócie zobaczyłam:)).

Teraz odpoczywam... po weekendzie, bo kolejny przede mną:)

czwartek, 24 czerwca 2010

niedziela, 20 czerwca 2010

Dziewczyna, za którą ciężko nadążyć...

Po koncercie... właściwie nie spałam... aż do dzisiaj a to też w mocno okrojonej wersji.

W telegraficznym skrócie weekend wyglądał tak:

shopping, marcepanowe pokusy, impreza urodzinowa, egzaminowanie, kilka zjedzonych pizz, relaks na Rynku przy popołudniowym piwie, stare dobre czasy i sernik w mleczarni, miu miu, monopoly, wesoła taksówka, wściekłe komary, pomarańczowy koc i hot dog w operze, wieczór kawalerski (były przypadkowe ofiary), disco-disco, nocne poszukiwania bankomatu, wesoła taksówka, przymulony poranek, spełnienie obowiązku katolickiego oraz obywatelskiego, lenistwo z "Rozważną i Romantyczną", głupi amerykański horror i 3 mecze futbolu:)

Uff... teraz muszę odpocząć, bo w przyszły weekend wesele:)

czwartek, 17 czerwca 2010

Dialogi samochodowo-koncertowo-warszawskie

Spędziłam ostatnie 2 dni w rodzinnym gronie, ale najdokładniej rzecz biorąc z Szanownym Bratem P. i Najlepszym Przyjacielem Szanownego Brata P. zwanym Przyjacielem R. (z nimi podróżowałam jednym samochodem a zatem, chcąc nie chcąc, trochę czasu razem spędziliśmy, więcej niż z pozostałymi uczestnikami wycieczki).

Jadąc już na trasie Wrocław-Warszawa (ja prowadziłam) słyszę taki oto dialog:
Szanowny Brat P.: O! patrz, "Syców Centrum"!
Przyjaciel R.: "Centrum Cyców"? To brzmi obiecująco!

Po manewrze wyprzedzania (dalej ja siedziałam za kółkiem), Przyjaciel R. kurczowo trzymał się drzwi, a Szanowny Brat P. zwrócił się do mnie-
Szanowny Brat P.: Aga, możemy zjechać na stację?
ja: Ale po co?
Szanowny Brat P.: Hę? Oboje musimy zmienić gacie...

Już w Warszawie zostaliśmy przyjęci w gościnnych progach na Powiślu u Mojej Najlepszej Przyjaciółki. Po wieczornym wyjściu, spotkaniu z kuzynostwem, meczu i kilku piwach wróciliśmy do mieszkania Mojej Najlepszej Przyjaciółki. Powoli zbieraliśmy się spać. Nagle, będąc w łazience, słyszę dobiegający z pokoju,ironiczny komentarz Szanownego Brata P.-
Szanowny Brat P.(do Mojej Najlepszej Przyjaciółki): Haha, śpicie razem (o mnie i Mojej Najlepszej Przyjaciółce,ponieważ ze względu na ograniczenia lokalowe dzieliłyśmy się jednym łóżkiem), haha i to w czerwonej pościeli...
Przyjaciel R. (przerywając wybuch śmiechu): Błagam, milcz, nie psuj mi tego...

O drugiej w nocy, po koncercie dostałam sms od Kuzyna (który na koncercie zniknął w szalejącym tłumie):
"I jak tam dzieciaczki? Metallica rulez!!!yeah!!!"
Czasami lepiej nie pytać...

A dzisiaj, właściwie po nieprzespanej nocy (bo co to za spanie na tylnym siedzeniu w samochodzie, kiedy w radiu gra Metallica i Slayer na cały regulator (coby kierowca nie zasnął)) usłyszałam urocze zdanie, idealnie odzwierciedlające popołudniową porą, kiedy to zostało wygłoszone, zarówno mój wygląd zewnętrzny, jak i stan ducha, i umysłu:

"Wyglądasz jakbyś miała się doczołgać do śmietnika"*

Brutalne, ale prawdziwe.

Dobranoc:)

*by P.M.

Nothing else matters

Odbyłam moją muzyczną podróż do Mekki.

Było absolutnie fantastycznie. Ten koncert jest dla mnie muzycznym spełnieniem.
Kto nie był niech żałuje, bo wrażeń nie da się opisać, to trzeba przeżyć na własnej skórze!

Metallica rulez:)

poniedziałek, 14 czerwca 2010

Out of office - crazy about:)

METALLICA
METALLICA
METALLICA
METALLICA
METALLICA

I już nic innego ze mnie nie wyciągniecie.
Znikam na 2 dni (chyba, że koncert będzie jeszcze lepszy niż się spodziewam, wtedy zniknę na tydzień:))
Kątem oka oglądając przystojnych chłopaków na boisku idę poszukać starych dżinsów, martensów i prawdziwie rockowej koszulki, bo przecież ze mnie od zawsze jest rockowa dziewczyna:)
A już jutro - kierunek Stolyca:) gdzie jedziemy rodzinnie na koncert (oprócz rodzeństwa pojawi się na koncercie też kuzynostwo i będzie git:)).
Czekając na koncert jutro będziemy się lansować (ja zdecydowanie nadużywam ostatnio tego słowa;p) w Wawce, miało być kulturalnie teatr i drink w jakiejś eleganckiej knajpce, ale ponieważ Warszawiaki bilety do teatrów kupują z 3 miesięcznym wyprzedzeniem (w tym mieście nie ma miejsca na spontaniczność) to skończy się przemarszem po kilku klubach i obaleniem pewnie 2 butelek whisky:)

METALLICA
METALLICA
METALLICA
METALLICA
METALLICA

I nic więcej ze mnie nie wyciągniecie:)

niedziela, 13 czerwca 2010

W końcu to co lubię...

Po wczorajszym targowisku próżności w końcu dzisiaj spędzam idealną niedzielę...
A zatem MŚ w piłce nożnej w tv, a ja upajam się błogim lenistwem... i kibicowaniu oczywiście:)
Poza tym w międzyczasie czytam, śpię i zbieram siły na nowy tydzień, bo już w środę...:):):)
METALLICA!

sobota, 12 czerwca 2010

Summer in the city

Rozpływam się z powodu tego upału. Dzisiaj byłam na turnieju tenisowym:) Kolejny popis moich umiejętności, ale kilka razy trafiłam w piłkę nawet.
Poza tym w ten najcieplejszy weekend moi Rodzice zaanektowali mój samochód z klimatyzacją (ich się zepsuł) i dzisiaj jeździłam złomem mojego brata... PATELNIA!

Teraz powoli zbieram się do pójścia pod prysznic, bo niestety dzisiaj lansowania ciąg dalszy... na kolejnym bankiecie, znowu z powodu zawodowych obowiązków, znowu w 5 gwiazdkowym hotelu i znowu w upale...
Ech, nawet nie będę komentować:)

czwartek, 10 czerwca 2010

Lans wcale nie jest taki łatwy

Szczególnie jeśli komuś, tak jak mi, "wisi i powiewa" opinia innych...
A jednak dzisiaj się lansuję...
Na eleganckim bankiecie...
W 5 gwiazdkowym hotelu w centrum miasta...

Ech... te uroki mojej bardzo poważnej pracy...

No to pędzę się wbić w moją krótką kieckę i na azymut:)

wtorek, 8 czerwca 2010

Podsłuchane...

Wprowadzenie: moja Mama "podsłuchała" pewną wypowiedź naszego Sąsiada podczas weekendowego grilla.
Dodam, że Rodzice czasami widują się z Sąsiadami(jest ich całkiem sporo, okolica należy do zintegrowanych) na wszelakich imprezach, natomiast mój Ojciec często spotyka się z Sąsiadami na piwie, ja kojarzę tylko niektórych, ale większości jednak nigdy nie widziałam i oni znają mnie co najwyżej z widzenia... i tu zdziwiłam się zarówno ja, jak i moja Mama...

Mama siedziała przy grillu i nagle dotarła do niej rozmowa:
jeden z Sąsiadów: Nasza Agnieszka skończyła prawo, a teraz pracuje w dużej firmie, bardzo zdolna jest(...)
W tym momencie Mama zorientowała się, że mówi to Sąsiad, który ma 3 synów (to skąd "nasza Agnieszka"?) i z kontekstu rozmowy wynikało, że mówi... o mnie...

Podsumowanie mojej Mamy:
"Ładnie, Ojciec się Tobą chyba chwali i zostałaś okoliczną "naszą Agnieszką""

Moje podsumowanie:
"Nie mam pojęcia, o którym Sąsiedzie mówisz... nie widziałam faceta na oczy..."

To gorsze niż Big Brother, to gorsze niż Truman Show... to jest niczym "Proces" Kafki...

:)

niedziela, 6 czerwca 2010

Ale za to niedziela:)

Weekend... był, ale się zmył. Podobno nawet był długi, ale jakoś nie zauważyłam. Aczkolwiek spędziłam go w doborowym towarzystwie, w wielojęzycznym środowisku i procentowo (za wszystkie szaleństwa dziękuję:):):))...
Teraz już reset przed nowym tygodniem. Było kino, jest lampka wina i "Rozważna i romantyczna". Ja tam jestem po tym weekendzie "odpoczęta"!

czwartek, 3 czerwca 2010

Urodziny...

Dzisiaj mija rok odkąd zaczęłam moją blogerską przygodę.
Ten rok minął bardzo szybko.
Ale był wspaniały.
Dziękuję wszystkim, którzy czytają, komentują i są obecni na blogu, od czasu do czasu i regularnie. A oto życzenia z wisienką:





Dziękuję Wam ponieważ w momentach zwątpienia kiedy już miałam to wszystko rzucać (miałam lepsze i gorsze chwile, chyba wszyscy tak mają) czytałam lub słyszałam pozytywne opinie i dzięki temu chciało mi się dalej pisać:)
Bo czasami właśnie potrzebuję motywacji i Wy jesteście moją motywacją:)

Podziękowania już były, teraz życzenia:)
A zatem życzę sobie kolejnego roku wytrwałości w pisaniu, błyskotliwości w komentarzach i dobrej pamięci do wszystkich zasłyszanych anegdot, złotych myśli i dialogów rodzinnych.
A także mądrości (tego nigdy za wiele) i pracowitości, bo jak już mnie odkryją to naprawdę będę musiała tę książkę napisać:):):)

środa, 2 czerwca 2010

Aye Aye Captain!

Zaczęłam weekend.

W doborowym towarzystwie, bo z dwoma najfajniejszymi facetami jakich znam, czyli Szanownym Bratem P. i Szanownym Bratem T.

Wieczór przed tv z piwem na podorędziu i Piratami z Karaibów.
Czego chcieć jeszcze?
Może trochę rumu? :)
A zatem zacytuję Jacka: "Why is the rum always gone?!"

wtorek, 1 czerwca 2010

Bo fantazja jest od tego!

Dla wszystkich małych i dużych dzieci z okazji Naszego Święta:)




Trochę wspomnień:)

Życzę Wam, abyście każdego dnia potrafili odnaleźć w siebie odrobinę z dziecka!

poniedziałek, 31 maja 2010

Why? Why? Why?!

Zdecydowanie... chyba w poprzednim wcieleniu nieźle narozrabiałam, bo w tym definitywnie mnie pokarano.

Otóż mam kilka mniej lub bardziej upierdliwych cech charakteru, ale zwykle są one dokuczliwe dla innych, a nie dla mnie osobiście.

Za to wrodzona upartość w połączeniu ze skłonnościami do masochizmu i lekką nutką perfekcjonizmu (który objawia się w najmniej odpowiednich momentach) doprowadzają mnie kilka razy w tygodniu do stanu agonalnego... po ćwiczeniach.
Tu nie znam umiaru.
A dzisiaj po wyjściu z siłowni byłam przekonana, że ktoś ukradł mi z samochodu... wspomaganie kierownicy, serio!
Nawet ledwo stukam w klawiaturę... tradycyjnie przesadziłam...

Na to chyba nie ma lekarstwa:)

niedziela, 30 maja 2010

Weekendowo!

Czy odpoczęłam?
Mowy nie ma... nie było czasu:)

Za to obejrzałam "Prince of Persia". Czadowy. A te walory estetyczne... bezcenne.

A zatem podsumowanie - impreza, alkohol, impreza, shopping, kino, impreza.

Jak zwykle weekend był udany.

A dzisiaj pełna kultura. Lektura, "Dzień Świstaka" w tv (uwielbiam ten film) i popołudnie w domu. Idealne popołudnie.

piątek, 28 maja 2010

Znowu piątek, tygodnia koniec i początek, a dzisiaj jest pełnia i każde życzenie się spełnia:):):)

Oficjalnie zaczęłam piątkowe popołudnie, które po lekcji tenisa płynnie zmieni się w piątkowy wieczór.
A wtedy... wbijam się w imprezowe ciuszki i ruszam z moimi przyjaciółmi w miasto.

Co jest mi potrzebne do szczęścia?

Gorące latynoskie rytmy i zimny desperados z limonką:)
Nikt i nic tego nie przebije:)

Miłego wieczoru:)

czwartek, 27 maja 2010

Rewolucja... a może ewolucja?

Postanowiłam zostać "damską szowinistyczną świnią". Taki jest plan:).
A co?
Nie można?!
W końcu mamy równouprawnienie.
Ja tak ogólnie do tej pory byłam "damską szowinistyczną świnią", ale taką ukrytą, a teraz kryć się nie mam zamiaru.
A natchnienie przyszło, kiedy dzisiaj podczas zajęć aerobiku tradycyjnie banda facetów gapiła się na nasze pupy (znaczy ćwiczących dziewczyn:)).
Wychodząc przeszłam bardzo wolno przez siłownię (żeby przejść z sali ćwiczeń do szatni trzeba przejść przez siłownię, która jest - wiadomo - zdominowana przez testosteron) oglądając uważnie zgromadzoną tam męską część klubowiczów. I mam nadzieję, że któryś z nich, chociaż przez moment poczuł się chociaż trochę przedmiotowo...
Aczkolwiek może nie zauważyli mojego szowinizmu skupiając uwagę na moich... obcisłych trykotach...

:)

środa, 26 maja 2010

Dialogi Rodzinne

Wprowadzenie: poranek w środku tygodnia. Pora tak wczesna, że samo jej wspomnienie wywołuje ciarki na plecach.
Osoby: Mama i ja (w końcu Dzień Matki dzisiaj)
Przedmioty (kluczowe): telefon komórkowy

Umieram przy śniadaniu, a tu nagle słyszę dźwięk smsa.
Ja: Kogo Bóg opuścił?
Mama: Faktycznie, bardzo wcześnie jest...

Odpisałam na wiadomość, za chwilę przyszła kolejna, znowu odpisałam i ponownie nadeszła odpowiedź, która mnie już odrobinę wkurzyła...

Ja (do telefonu): No czego jeszcze (po przeczytaniu smsa), tak, oczywiście... No nie... ja tam się zaraz do niego przejdę... Na górę...
Mama (z zupełnie zdziwioną miną): A z kim ty właściwie smsujesz?
Ja: Jak to z kim? Z Szanownym Bratem T.

Bo czasami pokonanie takiej bariery jak schody to dla nas zbyt dużo:)

wtorek, 25 maja 2010

Dopadł mnie dekadencki nastrój

Jak w tytule, plus jestem zmęczona po super, hiper, ekstremalnie ważnej pracy, którą dzisiaj wykonywałam.

Mam dużo pracy.

Z ogłoszeń parafialnych zostałam poproszona jako osoba towarzysząca na wesele... w czeRwcu, jak Pan Bóg przykazał. Coby proszący nie wstydził się mnie przed przyjaciółmi, a wystarczy, że zacznę coś opowiadać, toż to chociaż będę reprezentacyjna i w jakąś ładną kieckę się wbiję:)

Na prośbę Mistrzyni Ciętej Riposty wróciłam tymczasowo do jaśniejszej wersji kolorystycznej, ale już niedługo muszę jakąś rewolucję przygotować. Czekam na wenę. Inspirację. I pomoc techniczną. Chętni proszę o zgłaszanie się do mnie. W ramach wolontariatu oczywiście.

A teraz idę oglądać samoloty, może gdzieś po drodze złapię natchnienie (albo pomoc techniczną:))

niedziela, 23 maja 2010

Dialogi z życia wzięte...

Byłam na imprezie z okazji 18-tych urodzin mojej kuzynki.

Pełna optymizmu wkroczyłam do klubu... Hmm po kilku minutach okazało się, że jednak istnieje pewna... jakby to określić delikatnie... przepaść... pomiędzy imprezami, na których bywam, a imprezami typu "18-tka"...
Ale to akurat jest sprawą drugorzędną, bo przytrafił mi się taki dialog -

Wprowadzenie: siedzę przy stoliku ze znajomymi mojej kuzynki. Ponieważ nastała taka krępująca cisza postanowiłam (jako osoba starsza, bardziej doświadczona w towarzyskich kontaktach) zagadać...

ja: hmm... jesteście z Jubilatką znajomymi ze szkoły?
Znajomy Jubilatki: Tak, chodzimy do jednej klasy...
ja: taaa...
(znowu nastała ta krępująca cisza, a zatem postanowiłam drążyć temat)
ja: A jutro nie macie szkoły, jeśli na taką imprezę przyszliście?
Znajomy Jubilatki: Nie no... Mamy... Normalnie...
ja: Acha...
Znajomy Jubilatki: A ty jutro nie idziesz do szkoły?
ja (tłumiąc wybuch śmiechu): Nie... ja jutro NIE IDĘ do szkoły:):):)

hahahahahahahahahaha:)

List do Ciebie, Czytelniku

Drogi Czytelniku,

dziękuję, że jesteś.

Dziękuję, że pojawiasz się w moim życiu, że znosisz moje dziwne nastroje, że wybaczasz mi moje błędy, że pomagasz mi w trudnych chwilach, że jesteś przy mnie gdy Ciebie potrzebuję.

Często stawiam sobie różne zarzuty.
Leżę wieczorem wpatrzona w okno i zastanawiam się nad minionym dniem. Zawsze znajdę coś z czego nie jestem zadowolona, moment, w którym mogłam postąpić inaczej, kiedy moje postępowanie zadecydowało o rozwoju sytuacji...
Niczego nie żałuję, ale wiem jaka jestem czasami trudna do zniesienia.

Przepraszam za wszystko i dziękuję za twoją obecność, mój drogi Czytelniku.

Z poważaniem,

Panna Pensjonarka,
z natury wybitnie męcząca swym szalenie skomplikowanym charakterem, ale nieustannie nad nim pracująca (czyt. wiedźma:)).

Wszystko co dobre szybko się kończy...

A bajzel zwany "dni otwarte" też dobiegł końca. 18 postów specjalnych, około 40 komentarzy, daliście radę, takiej dynamiki mój blog jeszcze nigdy nie przeżywał.
Mogliście się troszkę wyżyć, kto czuje niedosyt... spokojnie, myślę, że może to być cykliczna zabawa:)
Za wszystkie posty dziękuję, były wspaniałe, wzbudziły niezłe kontrowersje, poza tym myślę, że wszyscy się nieźle bawiliśmy (Ci, którzy tylko czytali myślę, że też:)).

A teraz wracam do moich wypocin, bo w końcu ja tu rządzę:)!

sobota, 22 maja 2010

Muzyka na sobotę

Siedzę na ławce, patrzę na słońce, chyba juz nigdzie dzisiaj nie zdążę..

Koledzy

It's impossible

i tylko dla odważnych, syjonistyczny rap
HaDag Nahash

Mały lansik w wielkim mieście nie jest zły...

Miasto uśpione, za oknem "majstopad", a ja odpoczywam po szalenie intensywnym wieczorze z degustacją win i innych trunków w roli głównej... Jak lans, to lans...
W końcu nas nie zalało, ale lepiej być przygotowanym:)

Weekend w domu spędzam... chata wolna, a zatem grillujemy:)!

piątek, 21 maja 2010

Rozmówki damskie

O czym mogą rozmawiać dwie kobiety ? O mężczyznach oczywiście. Zwłaszcza w sezonie wesel i innych atrakcji. A jak się mieszka na Powiślu to i ktoś do noszenia worków by się przydał.
Specjalnie dla wielbicieli poczucia humoru Pensjonarki:
ja: (...) przeglądałam listy gończe i wiesz, to całkiem przystojni chłopcy.
Pensjonarka: wiedziałam, że lubisz wyzwanie, ale tych facetów naprawdę trudno znaleźć:):):)

czwartek, 20 maja 2010

Nie z tego świata...

Chociaż zostałem zmuszony sytuacją do wpisu, ale nikt nie powiedział, że muszę napisać coś konkretnego... Zwłaszcza po 8 godzinach pracy... Lecz oto piszę - NOTHING!
To rzekłem Ja, władca Krańców świata, Oblubieniec bogów północy, ucho ludu, kawaler z serca łaski i ducha dobroci, rycerz niepokonany w swych zasadach utwierdzony, obrońca prawdy i nadzieja przyszłości, mocą przez siły wyższe mi nadaną głoszę ponadto - idę odpoczywać. (do następnego razu!)

Komunikat oficjalny

Jak się okazuje sprawa powodziowo-zalewowa jest poważniejsza niż z początku sądzono.

Tak, martwię się o całą moją rodzinę, przyjaciół i znajomych.

Tak, wiem, że wszyscy panikują, ale ja się po prostu martwię...

Kończę te bzdury, idę zbierać worki z piaskiem, w razie czego wiecie gdzie mnie szukać (w okolicach wałów powodziowych lub w sztabie antykryzysowym;p)...
zawsze pomogę...

bo to wszystko... komputer

stuk, stuk, stuk, stuk, stuk, stuk, klap, klap.... uważaj co robisz! - krzyczy pan Heniu zza ściany.
no co k* jak to miałem inaczej zrobić jak się k*& nie da... przez chwile myślałem, że to sen, jednak to nie może być sen... trwa od poniedziałku wiec to prawda. codzienna walka ekipy remontowej sąsiada... wiercą borują, kują... a dziś było wybitnie nerwowo,

środa, 19 maja 2010

Pastiż

Dialogi Rodzinne Anny N

Moi rodzice zamieszkują jakieś 450 km ode mnie.
Piwnica.. jak każda piwnica, jest dostępna po przebyciu jakiś 10 schodków w dół. 3 s.
ja: Mamo, sprawdź proszę czy w piwnicy, w szafie, są moje bezowe szpilki z aldo.
Mama: Hm.. wiesz co, nie mam teraz czasu.
Ja: Nie szkodzi, możesz jutro...po prostu nie wiem czy sie nie zgubiły podczas przeprowadzki a potrzebuje je na wesele.
Mama: Nie, nie.. naprawdę nie mam czasu. Moge sprawdzić.. powiedzmy w poniedziałek.
Ja: Twój pierwszy wolny termin to PONIEDZIAŁEK ??!

Są ludzie zajęci i ZAJĘCI.

Smaki dzieciństwa

Zebrało mi się na sentymentalne rozmyślania o szczęśliwym dzieciństwie. Bo Pensjonarka i ja..:
Jako dziewczęta wrażliwe na sztukę oraz historie miłosne, na balkonie rodziców pensjonarki wystawialiśmy Romea i Julię. O ile się nie mylę, Szanowny Brat P. odgrywał Romea.. na motorze? Na rowerze? Chyba miałyśmy dostępny jedynie rower ! Nie stroniliśmy także od przedsięwzięć kabaretowych, którymi katowaliśmy rodziców, z zawsze obecną sceną „zgubiłam tatusia”. Na któreś urodziny Pensjonarki wpadłam przebrana za klauna z gigantyczną kolorowa paczką, w każdym pudełku kryło się kolejne aż doszliśmy do malutkiego, chyba z jakąś biżuterią. Budowałyśmy też domek na drzewie, własnoręcznie i zwykłyśmy się kapać w lodowatym górskim strumyku. Z dzieciństwa wyniosłyśmy też upodobanie do Mela Brooksa. Czasami, przed sezonem narciarskim i otwarciem wyciągu, właziłyśmy z nartami pod górę, wyjąc w niebogłosy: „a wszystko to, bo..”. Mhm, kompromitujące upodobania muzyczne dzieciństwa, a to i tak nie najgorszy kawałek.
Każdy w dzieciństwie jadł coś dziwnego. Z pensjonarka miałyśmy takie popołudnie gdy, mając po lat chyba 12 spałaszowałyśmy: podwójna porcję obiadową, bochenek suchego chleba, 3,5 litra lodów owocowych (do dziś dlatego nie jadam pomarańczowych) i 3 litry wody mineralnej, gazowanej. Dzięki temu wygrałyśmy zakład, a w nagrodę otrzymałyśmy 30 kaktusów, naszych ulubionych lodów.
Świetne czasy. W części kolejnej będę musiała już poruszyć watek kompromitujących historii z młodości..

wtorek, 18 maja 2010

Allah-damned!

stuk, stuk, stuk, stuk, stuk, stuk, stuk, stuk, klap, klap... a! uważaj, to nowy drze się Józef do jakiegoś pomniejszego majstra... "Allahdamned! która godzina?! oż! 7 rano... a u sąsiada borowanie jakby ropy w ścianach szukał

Ciemność widzę........

Zaczął się kolejny tydzień maja, co prawda już wczoraj ale to nie istotne. Istotne jest to, że po otwarciu moich prze cudnych oczu, postanowiłem je znowu zamknąć. A to dlatego, że powoli zbiera mi się już na wymioty, za oknem ciągle to samo szaro, buro i ponuro. Czy ktoś jest w stanie mi powiedzieć kiedy to się skończy. Depresja która się zaczęła w styczniu, już mi nie przeszkadza nauczyłem się z nią żyć, traktuje ją jak katar, leczony trwa tydzień a nie leczony siedem dni, czy jakoś tak. Ale nie tylko to zaprząta moją główkę, zastanawiam się nad konsekfencjami ciągłych opadów i braku słońca. Nie piszę tu o moich problemach, a o problemach nas wszystkich. Wszyscy zastanawiali się po powodzi w 1997 roku kiedy będzie następna, czy w rocznicę potem czy może w piątą rocznice i tak dalej i tak dalej. A tu zbliża się następna a która, wszyscy szybko liczymy i co nam wyszło 13 lat minęło od tamtej daty, czy 13 okaże się dla nas pechowa. Ja na ogół lubię 13 ale dla nie których jest ona pechowa. Ale nie patrzmy na to wszystko tylko w szarych i czarnych barwach, są i plusy takiego rozwoju wydarzeń. Każdy z nas lubi wakacje nad wodą, a jej może być już nie długo pod dostatkiem dla wszystkich. A wtedy zaczną się grille nad wodą, z tonami piasku itd. i znowu będziemy jak dzieci, które bawią się łopatkami i piaskiem, tylko cel zabawy będzie trochę inny. Choć chyba nikt nie chce takiej zabawy, takiej wymuszonej.

poniedziałek, 17 maja 2010

z klasyków:
była tępa jak siekiera do rąbania cukru - Żeromski
gdy zza niej wyjrzy jak dupa z pokrzywy - Kabaret Starszych Panów

Wandalizmów ciąg dalszy

Należę do osób które przesyłki kurierskie odbierają w piekarniach. Czytam regularnie absurdalne historie pensjonarki. I mimo wszystko ulubiony barman zdołał mnie zaskoczyć mówiąc: …: wczoraj wymyśliłem nowy koktajl na bazie whisky z fantastyczną molekularną pianką alkoholową o smaku pomarańczowym. Możecie myśleć że to żarty.. sama czułam się jak w ukrytej kamerze, a tymczasem molekularna kuchnia istnieje i ma się całkiem dobrze. ŹRÓDŁO
Tymczasem, szybkie porady ze stolicy:

Po świetnym Robin Hoodzie, obejrzeć Robin Hood faceci w rajtuzach. Nic tak nie pomaga patetycznemu R.Crow jak odrobina Mela Brooksa.

W przypadku przejmującego ataku smutku, należy czym prędzej udać się do sauny a następnie pić zimne piwo. Prawdopodobnie już z pierwszym łykiem, poczujemy istna ekstazę. Zalecane: nie oglądać później filmów w języku którego się nie rozumie nawet na trzeźwo.

Jak coś robisz, rób to spektakularnie. Zamiast mówić: skręć w drugą w prawo, pierwszy blok po lewej, mów: skręć w tą ulicę w prawo, która skręca pod kątem 45 stopni. Następnie 20 m prosto.. nie, zaraz, poczekaj, 40 m prosto.

Nie mów do kobiety: to żółte. Do dwóch kobiet tym bardziej.

I żadnego dnia bez kreski, interpretacja dowolna !

moc twórcza i niemoc intelektualna w jednym spały domku...

weekend mija...

piątek: telefon->euforia, wyjście-piwo->euforia, żółty wehikuł jadący do miasta->euforia, pracownia->maniana->euforia...

sobota rano: zakrzywienie czasoprzestrzenne miedzy pokojem a kuchnią->czuje że żyje...
po drodze, kawie, kanapce i jajecznicy coś mi zaświtało, że mogę komuś coś gdzieś popisać. Przeszukując odmęty lekko ulotnej pamięci dnia poprzedniego, gdzieś pod stertą sam nie wiem czego znalazłem słowa Agi... mogę pisać!!! siadam, gmeram, szukam ale nie adresu tylko czegokolwiek do dodania czegokolwiek :) i niestety nie znalazłem... naprędce napisałem mejla przyznając się do niesprawności intelektualnej [przy najmniej wtedy ta myślałem] i marudzę, że pisać nie mogę... |i tu pytanie: dlaczego tak późno pozwoliłaś mi popsuć twojego bloga?|
koniec soboty pora na jakiś lekki film bo coś innego raczej nie dotrze do mnie, wybrałem "Czas apokalipsy" [mówiłem, że lekki?]

niedziela upłynęła pod znakiem "O!":
pierwsze oznakowane "O!" obudziłem się na kanapie jak zasnąłem na filmie [pod kocykiem na wymiar]... z każdą godziną "O!" przybywało.. a to że nie miałem nic na śniadanie, w sklepie okazało się ze nie mam gotówki bo portfel na górze... no nic wybyłem z domu i skierowałem się w stronę końca świata[czyt. kozanowa]. godziny mijały błog"O!", aż trzeba było zebrać się do Siechnic... na przystanku patrze na rozkład i jedyna myśl jaka mi przebiegła przez głowę to: <<"O!" proszę pani... uciekł mi autobus 10 minut temu.... "O!" proszę pani następny za 40 minut">> ... dobrze że galera blisko to poszedłem na kawę...

później już nie działo się nic ciekawego...
"O!" koniec :)

niedziela, 16 maja 2010

Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, co to będzie, co to będzie:)?

Coś po piątkowych szaleństwach cicho się zrobiło, ale myślę, że jest to cisza przed burzą...

Ja przeżyłam weekend, a to już sukces.
Wczoraj było wspaniale i aktywnie (aczkolwiek trochę zimno), a dzisiaj pogoda zapewniła mi doskonałe alibi do wylegiwania się na kanapie do góry pupą, czyli do praktykowania tzw. LB*

Popołudnie było doskonałe. Spędziłam je ze wspaniałym mężczyzną. Mężczyzną, w którym kocham się od 6 roku życia (i niech mi ktoś powie, że nie jestem stała w uczuciach...). Ten mężczyzna to dr Indiana Jones i dorównać mu może jedynie kapitan pilot Han Solo (doprawdy zastanawiające jest to, że dwóch moich "facetów idealnych" ma tę samą twarz, dosłownie:))

tymczasem miłego wieczoru, ja wracam do całodziennych zajęć własnych:)

*"leżenie bykiem"

piątek, 14 maja 2010

Można wszystko...

Jak można pisać wszystko, co tylko się chce, to ja na pewno skorzystam. Chyba nie był bym sobą, gdybym taką okazje zmarnował. Po lekturze w postaci bloga panny pensjonarki, sam się zastanawiałem czy by czegoś takiego nie rozpocząć, ale chyba nie dał bym rady.
Może zacznę od autoreklamy własnej osoby, a potem napisze od kiedy znam pensjonarkę.
A więc, jestem przystojny, zabawny, inteligentny, skromny itd. nie będę wymieniał wszystkich swoich zalet, bo by zabrakło miejsca :) A co do wad, to bym jeszcze więcej miejsca potrzebował, niż na zalety, więc je ominiemy :)
Pensjonarkę znam krócej od pozostałych współtwórców, ale wystarczająco dobrze, żeby móc powiedzieć, że jest bombową dziewczyną, z masą energii życiowej i szalonych pomysłów.
I jedno mnie dziwi i to bardzo, jak tak superowa dziewczyna uchroniła się przed ''cyrkiem'' w postaci małżeństwa, . Czy jest aż tak inteligenta i w d.... ma taką instytucje, czy może jest bardzo wymagająca, w sumie to nie wiem jak to nazwać. Jak to opisać.
I może to wystarczy jak na pierwszy wpis.
Przepraszam za błędy inter punkcyjne i ortograficzne (choć tych powinno być nie wiele bo są poprawiane).