niedziela, 31 października 2010

Dialogi Rodzinne

Wprowadzenie: dzisiaj był wspaniały dzień. Zostałam zabrana na wycieczkę do ZOO oraz do kina. W kinie byłam z rodzeństwem (nie tylko moim:)), a do ZOO zabrali mnie moi ulubieni Koledzy W. i M. Kolega W. zadzwonił wczoraj i oznajmił - "Aguś, zabieramy Cię jutro do ZOO". Kiedy skończyłam rozmowę, uradowana zbiegłam na dół, żeby podzielić się nowiną. W kuchni zastałam Mamę i Szanownego Brata T.:
ja: Ale super!!! Cudownie! Jutro idę do ZOO, hurrraaa!
Mama: Do ZOO? A z kim się wybierasz?
ja: Jak to z kim? Z moimi ulubionymi Kolegami W. i M.
Mama: Jak miło z ich strony...
ja: Miło?! Oni są cudowni, uwielbiam ich...
Na to Szanowny Brat T. tradycyjnie zachowując stoiki spokój i absolutną powagę -
Szanowny Brat T.: To najlepiej niech Ciebie adoptują. Wtedy będziecie wszyscy szczęśliwi, a ja się nie będę martwił, że nie masz męża. Będziesz adoptowanym dzieckiem...
ja: ???

Podsumowując - Szanowny Brat T. martwi się o mnie... że nie mam męża... jakie to wzruszające... :)
pewnie martwi się tylko dlatego, że nie zapowiada się, żebym jakiegokolwiek miała i tym sposobem jeszcze trochę będziemy razem mieszkać, ale ja wolę tak na to nie patrzeć:):):)

piątek, 29 października 2010

Znaczy się... weekend, panie Sierżancie:) dolce farniente i nic innego tym razem!

A weekend po szalonym tygodniu to coś wspaniałego.
To będzie chwila wytchnienia, ale tylko chwila, jak to zwykle u mnie bywa.
Z wiadomości lokalnych - jestem zapracowana, a co za tym idzie trochę nudna.
Trudno.
Mi tam dobrze.
A teraz planistycznie w telegraficznym skrócie - mój samochód ma własne życie, rodzeństwo proponuje halołinowy łykend z horrorem, ja mam słowiańskie zapędy, a na 1 listopada, żeby tradycji stało się zadość, szykuje się u mnie w domu rodzinna "biba".
Czy mogę coś jeszcze dodać?
"Parcie na szkło" z rozkładówką w Playboy'u na czele i marchewkowe obsesje kulinarne. Acha. I jeszcze testowanie nowych kieliszków do wina.
Czy to będzie fajny weekend? Się pytam. czy będzie ciekawy? Jasne, że tak:)

czwartek, 28 października 2010

List do Kobiet

Kiedy kilka miesięcy pisałam Bajkę o Księżniczce byłam szczęśliwą, zakochaną kobietą. Wiedziałam, że wsadzili nas w gówno po uszy z tym cholernym księciem z bajki, miałam jednak świadomość, że jestem szczęściarą i ja swojego księcia spotkałam.
Minęło kilka miesięcy i mogę sobie zaśpiewać: Żoną miałam być, miał być ślub i wesele też...
Żoną nie jestem, ślubu nie było, wesela tym bardziej. Jak się okazało, mój Książę grał w dwóch bajkach jednocześnie i ruchał na boku inną księżniczkę. Przykre, ale prawdziwe.
Teraz piszę list do Kobiet i.... jestem jeszcze bardziej szczęśliwą kobietą. Zrozumiałam, że można budzić się z uśmiechem i radością nawet wtedy, kiedy obok leży poduszka. Zrozumiałam, że to nie związek sprawia, że nasze życie jest lepsze, bardziej wartościowe. To my nim kierujemy i to od nas i naszego podejścia zależy, w jakim nastroju będziemy zaczynać i kończyć dzień. Nie uzależniajmy naszego życia od mężczyzn. Oczywiście, cudownie być w związku, cudownie kochać, być kochaną. Ale to nie jedyna rzecz, która może wnieś słońce w nasze życie.
Zostałam porzucona po ponad trzech lata, po oświadczynach, po wielu godzinach rozmów o małżeństwie, dzieciach i domku na przedmieściach. Mogłabym teraz wylewać morze łez, nie wychodzić z domu i mówić, że moje życie legło w gruzach. Jasne, coś się skończyło. Jednocześnie jednak dało to początek nowemu etapowi. Teraz rozumiem, ile radości dają zakupy i wydawanie pieniędzy, ile satysfakcji daje praca, robienie kariery, jak wartościowe jest wyjście z Przyjaciółkami do spa, leżenie w glinie i picie wina. Jest szczęśliwa. I nawet nie muszę tego sobie powtarzać codziennie rano stojąc przed lustrem. Nie muszę, ponieważ tak właśnie czuję. Każdego dnia, w każdej godzinie i minucie.
Jestem szczęśliwa, bo jestem kobietą, która nie ma faceta. I celowo nie napisałam "mimo, że nie mam faceta". Bo to nie facet jest źródłem szczęście, ale Ty sama. I Ty. I Ty również.
Jesteś wspaniałą, wartościową i cudowną kobietą. I nigdy nie pozwól, żeby jakiś dupek to zmienił.

Ania

środa, 20 października 2010

Degustacja, atestacja i konfrontacja

Dzisiejszy dzień, po kilku leniwych, chorowitych dniach ostatniego tygodnia był zdecydowanie bardzo intensywny. I reszta tygodnia też taka będzie.
No cóż.
Takie życie.
Tytuł mówi sam za siebie, takie były główne elementy z dzisiaj.
Plus szalony kierowca, na którego trafiłam wracając. Opowiadał mi o tym, że on wcale nie musi spać, potrafi wytrzymać kilkadziesiąt godzin bez snu, a po nocy za kółkiem jedzie np. na narty. Imaginujcie sytuację. Jadę z kierowcą, on opowiada, że prawie nie sypia. Ja powoli zasłaniam się moją torbą i podkulam nogi. A on w pewnym momencie mówi mocno podniesionym głosem: "Bo ja nie wiem co to zmęczenie!!!".
Uh... a ja wiem. Zastanawiałam się tylko, dosyć logicznie i rzeczowo, w którą lampę po drodze uderzymy. Na szczęście udało mi się wysiąść:)
A jutro na tapecie AFF i już się nie mogę doczekać:)
W weekend zajęcia i to dwustronnie intensywne. Niektórzy wiedzą o co chodzi, a reszta może się domyślić.

p.s. dlaczego wszyscy chcą mnie swatać? Czy ja mam w sobie jakąś, widoczną dla wszystkich oprócz mnie, desperację, czy może po prostu jest to potraktowane w kategoriach dobrej zabawy? ke?

poniedziałek, 18 października 2010

Ludzie listy piszą...

Drodzy Czytelnicy!

Ciężka praca od poniedziałku popłaca:)

Pamiętacie naszą szaloną zabawę w Dni Otwarte?

A zatem nadszedł czas na reedycję:) Tak, tak dokładnie, oddaję moje cacuszko, moje dzieciątko, moje blogątko w Wasze ręce.
Ale chyba mnie znacie, nie może być za łatwo, zatem żeby nie było nudno, w tym sezonie proponuję zabawę w "LISTY DO PENSJONARKI" (Jak są "listy do redakcji", to mogą chyba być też do Pensjonarki, hę:)?).
Dlatego piszcie do mnie na adres pensyonarka@gmail.com , a w ramach dni otwartych będę publikowała Wasze epistoły. Piszcie co chcecie, jak chcecie i kiedy chcecie. Piszcie oficjalnie i anonimowo, krótko i zwięźle, opisowo lub konkretnie.

Zaczynamy. Macie tradycyjnie 1 tydzień do dyspozycji.

Bez zahamowań.
Bez cenzury.
Bez limitu kilometrów.

Bez przesady:)

Z wyrazami szacunku,

Pensjonarka

niedziela, 17 października 2010

Historie Rodzinne i nie tylko...

Znowu milczałam, bo podobno milczenie jest złotem...

A tak na serio to najpierw miałam dużo pracy, potem trochę spraw zwaliło mi się na głowę i wcale nie było zabawnie, a od wczoraj dogorywam na "przeziębienie grypopodobne" cokolwiek to jest:)

Może, aby dodać dramatyzmu ostatnim wydarzeniom przytoczę historię rodzinną z ostatnich dni.
Pogoda jaka jest każdy widzi, jak co roku nadszedł tzw. sezon grzewczy. U mnie w domu zwykle jest tak, że Rodzice nas "hartują".
Polega to na tym, że nie uruchamiają ogrzewania dopóki nie zrobi się zimno. Bardzo zimno. A ostatnio było zimno...
Jaki był tego efekt?
W domu 16 stopni, Moi Szanowni Bracia chodzili w koszulkach z krótkim rękawem (tradycyjnie... ich domowy strój), Rodzice, no cóż trochę normalniej ubrani, ale z nimi jest inaczej - Ojciec ma spory zapas kilogramów, a Mama to naprawdę twarda kobitka. W nocy - Szanowni Bracia praktycznie przez cały rok sypiają przy otwartych oknach, Rodzice śpią z naszymi kotkami, a zatem to zawsze 4 ciałka w jednym łóżku.
A ja? No cóż ostatnio spałam w czapce...

I ja się jeszcze zastanawiam dlaczego faszeruję się lekami...

niedziela, 3 października 2010

Panna Pensjonarka w Krainie Oz

I to z najukochańszą Siostrą.

Ostatnio sporo się działo, a ponieważ były to głównie nudne sprawy naukowe postanowiłam milczeć. Weekend był mocno naukowy - w końcu zaczął się rok akademicki i wraz z nim moje super hiper trudne studia podyplomowe (pytam się od kilku dni - po co się w to z własnej woli wpakowałam?! i nadal nie mogę znaleźć odpowiedzi:)).

Oprócz mojego naukowego nudziarstwa, które, o zgrozo!, jest dla mnie interesujące i postaram się Was oszczędzać nie wspominając o nim zbyt często, wczoraj wieczorem wylądowałam w Krainie Oz. Dosłownie i w przenośni.
Byłam na spektaklu w Teatrze Capitol - "Czarnoksiężnik z Krainy Oz". Ukłony dla twórców. Było wspaniałe. Polecam.

Potem z moją Siostrą vel Moją Najlepszą Przyjaciółką urządziłyśmy sobie mały rajd po mieście Wrocławiu w myśl idei przewodniej z Krainy Oz... znaczy, że do domu się próbowałyśmy dostać. Tylko taką objazdówką.
W ten sposób przeżyłam surrealistyczny i humorystyczny wieczór, który zdecydowanie wpisuje się w trend... "o tym będziemy opowiadać naszym wnukom".
Była kolacja - szampan z butelki (zapakowanej w papierową torebkę) i batonik idąc po Świdnickiej, potem kilka dziwnych miejsc, które odwiedziłyśmy, kilka spotkań z ludźmi, których znamy, z nieznajomymi, z ludźmi, których chciałybyśmy poznać i z takimi, których lepiej nie znać. Był quest z nagrodą główną w postaci pirackiej flagi. Mężczyźni komplementowali moje rajstopy (za moich czasów komplementowało się nogi...). Było zdziwienie taksówkarza... "Co tak wcześnie do domu?" i nasza odpowiedź : "W tym wieku to już się o tej porze wraca"(przyp. autora - szczególnie jak imprezę zaczyna się o 17:)).

Obserwacje z wieczoru są zatrważające:
Coraz młodsze dzieciaki wpuszczają do knajp. Po kilku zaczepkach byłam już na skraju histerii, a zatem potencjalnych zaczepiających pytałam czy chodzili do gimnazjum. Wszyscy chodzili.
Zaszczytne pierwsze miejsce antypodrywu wieczoru zdobył w moim prywatnym rankingu osobnik, któremu na potrzeby opisu sytuacji przydzielę ksywkę... "Gimnazjalista"
Gimnazjalista: To co porabiasz?
ja: (litości, to już nie macie lepszych pomysłów)... pracuję...
Gimnazjalista: Tak, fajnie, ja studiuję jeszcze...
ja: (już jestem na skraju roześmiania się, ale myślę, dam mu szansę, może chłopak miał ciężkie przeżycia i po prostu coś tam zawalił, zresztą widać, że się stresuje) a chodziłeś do gimnazjum?
Gimnazjalista: (spoglądając na mnie jakbym była niedorozwinięta) no tak... skoro jestem na studiach to musiałem skończyć podstawówkę, gimnazjum, a potem liceum, no nie?

w tym momencie zabrałam drinka i oddaliłam się... O Boże! On był w gimnazjum... nawet gorzej... on nawet nie wiedział, że była inna możliwość.

Potem już nie chciało mi się "umilać" sobie czasu pogawędkami. Mówiłam każdemu wstępnie zainteresowanemu, że jestem mężatką pokazując pierścionek.

Też dobrze.

Zwieńczeniem wieczoru były najlepsze kanapki na świecie z sosem barbecue o 3 nad ranem w kuchni w domu moich Rodziców.

Rano, kiedy opisywałyśmy przy śniadaniu wszystkie nasze przygody poprzedniego wieczoru, usłyszałyśmy od mojej Mamy -
Mama: Czy Wy nie możecie w końcu dorosnąć?
My: Możemy, ale po co?!

:)
Miłej niedzieli!